Niektóre środowiska konserwatywne i katolickie w Polsce cierpią na kompleks nienowoczesności. Jednym z jego przejawów jest mit „pokolenia R”, utożsamianego zresztą w znacznym stopniu z „pokoleniem JP II”. Nie zamierzam tu rozstrzygać, czy byt ów występuje czy nie – wiele zostało już na ten temat powiedziane i napisane. Bardziej interesuje mnie, czy hasło „cztery razy R” nie trąci na gruncie polskim sztucznością i fałszem.
Racją bytu „pokolenia R” mają być następujące wartości: rodzina, religia, rynek, rozsądek. Mamy tu więc do czynienia z importem dyskursu charakterystycznego dla anglosaskiej klasy średniej. I nie byłoby do czego się przyczepić, gdyby nie to, iż „cztery razy R” jawi się jako właśnie importowana alternatywa.
Historycznie rzecz biorąc, czym dla narodów anglosaskich jest racjonalizm i indywidualistyczny liberalizm, tym dla Polaków jest romantyzm i wspólnotowość. Z tego punktu widzenia podział na Polskę liberalną i Polskę solidarną przestaje być problemem politycznym, a staje kulturowym i cywilizacyjnym. Z tego wyłania się wybór między zakompleksioną wersją okcydentalizacji ozdobioną elementami religijnymi (z idolatrycznym kultem JP II włącznie), a tradycją i duchowością (to nie to samo), które z perspektywy dominującego dziś pragmatyzmu, mogą się jawić jako obciach (żeby nie było wątpliwości, ani ta tradycja ani ta duchowość bynajmniej nie oznaczają dryfu w kierunku wschodnim, bo i takie zarzuty mogą się pojawić).
Nie chodzi więc o przemianę polskich młodych katolików w zadowolonych z siebie Anglosasów, lecz o drogę nawrócenia. Chrystus mieszka nie tylko na Manhattanie.
Filip Memches