Zanim ukaże się pierwszy numer „44 / Czterdzieści i Cztery”, prezentujemy tekst Rafała Tichego nawiązujący do wywiadu Cezarego Michalskiego z Jarosławem Rymkiewiczem, opublikowanego w Dzienniku z 6 września 2008. Zapraszamy do lektury.
1
Wywiad z Jarosławem Markiem Rymkiewiczem, opublikowany w „Dzienniku”z 6 września, wstrząsnął mną niczym ugryzionym gdzieś w Puszczy Białowieskiej żubrem. I mam nadzieję, że nie tylko mną.
Siła Rymkiewiczowskiego ugryzienia nie brała się z tego, że we wszystkim z autorem „Wieszania” się zgadzam. Jego deklarowana areligijna, Heideggerowsko-Nietzcheańska perspektywa nie jest moją. A jednak wypowiedział głośno (prowokacyjnie głośno!) to, o czym już od dość dawna nie wypadało głośno mówić, nie narażając się jednocześnie na zarzut romantycznej gorączki, braku realizmu, mitomanii: krew przelana za naród i wiarę może być w czasach triumfu Zła jedyną siłą zdolną uratować i przekazać następnym pokoleniom to, co najważniejsze w naszym narodowym trwaniu tu, na ziemi.W ten sposób wyraził to, co od dawna pulsowało w moim sercu, co ożywało zwłaszcza w okolicach kolejnych rocznic Sierpnia’44, co powodowało że przeżywałem kolejne irytacje, słuchając niekończących się rozważań na temat sensowności czy bezsensowności Powstania, mając wrażenie, że ostatnio ślizgają się one po militarno-politycznej powierzchni wydarzenia, nie sięgając jego duchowej i historiozoficznej głębi. Dotknął też problemu cierpienia w kontekście narodu w taki sposób – jeśli chodzi o perspektywę, a nie konkluzje – jaki jest bliski temu, co chcemy rozważać w „44 / Czterdzieści i Cztery”.
2
Pamiętam, jak Nasz Papież podczas swej pierwszej pielgrzymki do Polski powiedział o Warszawie w kontekście wydarzeń roku ’44: „Miasto niezwyciężone”. A przecież Powstanie, choć bohaterskie, było koniec końców klęską militarną i polityczną. Co w takim razie zostało w tym spopielonym i zaoranym mieście niezwyciężone? Nie ulegało wątpliwości, że ten niepoprawny spadkobierca romantyków ma na myśli – Ducha!
Ha, ha, ha, duch, duszek, to ci dopiero, znowu to ględzenie o moralnym zwycięstwie. Czy na nic innego już nas nie stać, tylko krew, krew, krew, śmierć, śmierć, więcej śmierci? Wobec sarkazmu takiego pytania ma się ochotę przepraszać za to, że się jest Polakiem, za Powstanie, za tę całą mitologię, za romantyzm, za mesjanizm, za bohaterszczyznę, za głupotę, potem wszystko zracjonalizować, potępić przywódców, docenić żołnierzy i wrócić do szeregu realistów.
Ale można też, podobnie jak Rymkiewicz, bezczelnie odwrócić perspektywę: a może na nic innego nas nie stać? Może taka jest nasza, Polaków, „karma”? I czy musimy w tym widzieć tylko przekleństwo? A może wobec miejsca w historii, jakie zajmujemy, właśnie w ten sposób, najlepiej jak umiemy, wypełniamy nasze powołanie; najlepiej jak możemy, zapewniamy tożsamość i przetrwanie Polski?
3
Ale Baczyński, Gajcy? Wymordowano polską inteligencję, przecież polska kultura inaczej by się rozwijała, itd. Argument z kultury jest rzeczywiście mocny. Mało kto się pod nim ostoi. Mało kto przygnieciony tym argumentem potrafi zadać pytanie: a co mogło być w tej sytuacji ważniejsze od wylanej polskiej krwi? Polska gospodarka, nauka, kultura? Czy wobec demonicznej siły Hitlera i Stalina, między których byliśmy wtłoczeni jak w szczęki imadła, mieliśmy lepszy oręż niż heroizm ducha, lepszą amunicję niż diamenty, lepsze świadectwo niż krew? I czy rzeczywiście gdyby ta krew nie została przelana, a diamenty nie zostały zasypane w popiele i gdyby jednak zostały napisane i zbudowane dzieła tej całej „wymordowanej inteligencji”, to lepiej przetrwalibyśmy nacisk walca historii, który się po nas przejechał?
I nie chodzi tu o gdybanie. Chodzi o niezwykle ważne pytanie, czy aby „siła krwi”, „siła męczeństwa” nie okazała się większa, bardziej zdolna unieść koszmar nazizmu i komunizmu, który próbował nas zabić, fizycznie, ale przede wszystkim – duchowo. Rymkiewicz nie stawia więc problemu na płaszczyźnie militarnej i politycznej: czy dowódcy podziemia mieli rację, czy nie? czy powstanie musiało wybuchnąć, czy nie? On przechodzi na poziom wyżej, pyta o duchową, wręcz metafizyczną wartość tego, co się stało. To niewygodne pytanie o metafizykę krwi, które przez wieki rozpalało umysły kłócących się o powstania Polaków, ostatnio schowane ze wstydem pod korcem, Rymkiewicz na nowo ożywił. Każe nam na nowo zajrzeć w tę krew, na nowo na nas ją wylewa i mówi: „historycznie wszyscy jesteśmy w niej unurzani” – co wy na to? Umywamy ręce?
4
Najtrudniej dowiedzieć się od Rymkiewicza o racje stojące za owym prowokacyjnym dowartościowaniem „krwi”. Pisarz demonstracyjnie unika perspektywy religijnej, zamiast niej posługując się mglisto poetyckim obrazem „życia jako masakry” A jednak świadomie czy podświadomie odwołuje się do dziwnego akcentu chrześcijańskiego, gdy mówi o krwi wylanej w Powstaniu jako drugim chrzcie Polski.
Nie chcę tu się bawić w psychoanalizę ideową Rymkiewicza. Powiem tylko, że jego konkluzje są mi bliższe niż ukryte w mroku przesłanki. A kwestia chrztu kieruje mnie do jedynej płaszczyzny, na jakiej można szukać argumentów dla metafizyki krwi. Nie przez przypadek w pierwotnym chrześcijaństwie śmierć męczenników, którzy nie dostąpili jeszcze łaski chrztu, była określana jako „chrzest krwi”. A czyż ofiara na Krzyżu nie zmienia w ogóle perspektywy postrzegania wartości życia i śmierci, cierpienia, nie tylko w perspektywie życia indywidualnego, ale również zbiorowego, narodowego właśnie?
I co jest ważniejsze z perspektywy chrześcijańskiej: życie czy śmierć – pytał w programie „Portret trumienny” Tomasz Łubieński w kontekście hekatomby Powstania. I sam odpowiadał: chyba jednak życie. No tak, tylko jakie życie? To doczesne chyba nie, jeżeli popatrzymy na to, jak skończył Galilejczyk i jego uczniowie. „Jeżeli ziarno pszenicy nie obumrze… Nie bójcie się tych, którzy mogą zabić wasze ciało” itd.” Św. Bernard do dzisiaj szokuje pewnym porównaniem: „O ile Hipokrates uczył, jak zachowywać zdrowie i życie, to Chrystus uczy nas, jak je tracić”. Z tej perspektywy „piękna śmierć” nie jest już takim banałem.
Co więcej, śmierć „tragiczna” i „bezsensowna” z perspektywy politycznej, kulturowej itd. może, tak jak w przypadku „przegranej” Galilejczyka, nieść sensy i moce, o których nie śniło się filozofom. Oczywiście takie odwracanie perspektywy i przypisywanie wartości umieraniu i przegrywaniu będzie dla jednych głupotą, dla drugich zgorszeniem, dla trzecich resentymentem. Ale nic na to nie poradzimy, że chrześcijaństwo jest ze swej istoty paradoksalne. I czy chrześcijanin może myśleć o krwawej przegranej Powstania i jego konsekwencjach, unikając tej paradoksalnej perspektywy?
5
No dobrze, ale co ta krwawa historia ma teraz z nami wspólnego? Dziś tak wielu polityków i publicystów wciąż wzdycha: kiedy w końcu Polska stanie taka, jak inne europejskie narody? kiedy w końcu dorośniemy i tak realistycznie, przebiegle i pragmatycznie będziemy budować nasze szczęście? Ale czy Polska będzie lepszą Polską, gdy nauczy się niemieckiej gospodarności, francuskiej rewolucyjności, angielskiego egoizmu, holenderskiej tolerancji? Nie. Za to stanie się gorszymi Niemcami i małą Brytanią.
Co mamy w zamian? Powstania, walkę o wolność, zwycięstwa moralne, morze krwi. Można się obrażać na tę narodową cechę, ale można też dostrzec w niej samo sedno naszej polskiej tożsamości, naszą wielkość. To, co w sposób najgłębszy łączy naszą historię z historią Narodu Wybranego.
Śmierć, cierpienie, wygnanie to wydarzenia tragiczne, dramatyczne, ale z odpowiedniej perspektywy mogą to być wydarzenia wpisujące się w – jak to określa Hans Urs von Balthasar – teodramat, w strumień zupełnie innej Historii, która płynie pod powierzchnią małostkowych polityczno-gospodarczych historyjek. Wciąż coś nam w naszych dziejach przeszkadza w spokojnym uprawianiu gospodarki i kultury. Wciąż coś nam przerywa i burzy harmonię, cofając gospodarczo i cywilizacyjnie, a wpisując brutalnie i krwawo w teodramat. Przekleństwo to czy powołanie?
6
Co więc zrobić z tym naszym przekleństwem-powołaniem, jakim jest „masochistyczne” kultywowanie męczeństwa i nurzanie się we krwi bohaterów? I czy rzeczywiście warto? O to właśnie między innymi będziemy się spierać na łamach „Czwórek”.
Rafał Tichy
27 września 2008 o 22:43
Już wcześniej wiedziałem że przynajmniej pierwszy numer waszego periodyku kupię z wielkim zainteresowaniem i równie dużymi oczekiwaniami.
Teraz po tym tekście jeszcze bardziej wiem że warto !!
Odpowiedz
01 października 2008 o 15:30
Będę się cieszył jak dostanę to wreszcie do rąk własnych. Jak na początek 2008 wnioskuję, że 44 będzie rocznikiem.
Pozdrawiam
Matix
PS. Na szczęście nie muszę się martwić o kasę na numer drugi. Zdążę coś znaleźć… :P
Odpowiedz