Przy okazji ukazania się „Kinderszenen” Jarosława Marka Rymkiewicza odżyły znowu spory o polską tradycję insurekcyjną. Autor rzecz jasna sprowokował reakcje całych zastępów realistów politycznych, którzy powrócili do rozważań nad sensem powstania warszawskiego, dochodząc do całkiem logicznego wniosku, że takiego sensu ono nie miało i nie ma (choć oczywiście – bo inaczej nie wypada – ofiarom należy się hołd). Realistom znakomicie odpowiedział na blogu „Obywatela” Remigiusz Okraska w notce pod wymownym tytułem „Powstań!”. Idąc tropem Okraski, ale także Rafała Tichego w notce „Rymkiewicz, krew, ‚Czwórki'”, warto zastanowić się, czy realistyczne reakcje na „Kinderszenen” nie są papierkiem lakmusowym stanu duszy polskiej.
Kiedy słychać, że Polacy powinni się zająć modernizacją, europeizacją, rozwojem, troską o pokój społeczny, to ujawnia się tu coś, co Ewa Thompson nazywa syndromem postkolonialnym, a co jest zwyczajnym objawem kompleksu niższości wobec „wielkiego świata”, „Europy”, „Zachodu” rekompensowanego kompleksem wyższości wobec własnej tożsamości kulturowej (martyrologii, polskiego katolicyzmu itd.). Problem jest jednak głębszy. Chodzi o pragnienie sukcesu. Z punktu widzenia psychologii zarówno pojedynczego człowieka, jak i zbiorowości, pragnienie to jest czymś naturalnym. Tyle, że osiągnięcie sukcesu zawsze ma swoją cenę. A jest ona szczególnie wysoka, kiedy próbuje się go osiągnąć używając autodestrukcyjnych środków, a na koniec nie odnosząc pożądanego skutku. Tak jest trochę z duszą polską.
Może więc warto zacząć się leczyć z presji „superego” modernizacji, europeizacji itd., jednocześnie zapanować nad „id” autodestrukcji, by zaakceptować „ego” sarmackiego, a zarazem romantyczno-martyrologicznego dziedzictwa. Warunkiem zdrowia duszy polskiej jest pojednanie z własną historią, w tym z własnymi klęskami, z bezsensem powstań narodowych. Sęk w tym, że może się ono dokonać tylko na krzyżu, tylko na Golgocie. A tymczasem nawet współczesny polski katolicyzm usiłuje często krzyż zinstrumentalizować. Wielki Inkwizytor jest wśród nas obecny.
Filip Memches