W tekście „Barbarzyństwo chrześcijaństwa”, zamieszczonym na swoim blogu, Szczepan Twardoch spiera się z tezami Filipa Memchesa, postawionymi przezeń w niedawnej polemice z Adamem Szostkiewiczem.
* * *
Sądzę, Filipie, że mylisz się fundamentalnie, gdy piszesz na swoim blogu, że „kiedy bowiem staje się ono [chrześcijaństwo] kulturą, cywilizacją – nieważne czy średniowieczną <teokracją> czy nowoczesną <antropokracją> – traci swój smak, przemienia się w kolejny system wychowawczy, w system nakazów i zakazów, w obrębie którego żywa relacja z Panem Bogiem – w tym i wadzenie się z Nim – zostaje zastąpione przez nieznośne moralizatorstwo”.
Nie po raz pierwszy słyszę taką koncepcję chrześcijaństwa, i poniekąd zgadzam się – tym na pewno chrześcijaństwo nie jest, nie jest chrześcijaństwo systemem moralnościowym, którego jedynym celem jest regulacja ludzkiego życia. Nie zgadzam się, kiedy słyszę czasem, że ktoś wzbrania się nazwać chrześcijaństwo religią, rezerwując ten termin dla religijności naturalnej, dla oddawania czci bogom, aby ci zechcieli spuścić deszcz w suszę, albo pokarać wrogów pomorem, acz rozumiem powody tego wzbraniania – nie o tym chcę jednak pisać.
Odrzucasz, Filipie, siedemnaście wieków chrześcijańskiej historii, a ja, nie z przekory, ale z głębokiego przekonania, odpowiem: chrześcijaństwo swoją eschatologiczną rolę odegrać może tylko poprzez trwanie jako cywilizacja. Chrystus przyszedł w określony czas i miejsce nie przez przypadek i nie przez przypadek apostołowie pojechali do Rzymu. Aby chrześcijaństwo trwało, potrzebny był Most Mulwijski, „in hoc signo vinces” i edykt mediolański, potrzebna była cywilizacja Antyku i potrzebne były miecze frankijskiej kawalerii pod Poitiers i równoległa obrona Konstyntanopola, potrzebny był germański, pogański etos wojownika, który po kilku wiekach obróbki stał się etosem rycerskim i przetrwał nieomalże do czasów nam współczesnych. Ci krwawi barbarzyńcy, ledwie przecież dotknięci chrześcijaństwem, bez wątpienia Chrystusa traktowali jako nowego, ekscentrycznego nieco boga i bez wątpienia prosili go, tak jak swoich bogów starych, o obfite łupy, o branki i o to był dał im pewną rękę, aby te łupy i branki zdobyć – ale to ich miecze obroniły Kościół.
A jak wygląda chrześcijaństwo bez państwa i bez cywilizacji, łatwo się przekonać, bo Historia pozwoliła sobie na taki eksperyment w Japonii, gdzie kakure kirishitan trwali w głębokim ukryciu, bez państwa i bez cywilizacji przez trzy wieki – i gdzie przez te trzy wieki chrześcijaństwo zdegenerowało się do mętnego kultu przodków, do paru zapamiętanych fonetycznie modlitw, niezrozumiałych dla tych, którzy je odmawiali, bez żadnej duchowej zawartości. Po Meiji niektórzy z tych „ukrytych chrześcijan” przyłączyli się do Kościoła, ale wielu nie dostrzegło niczego, co miałoby ich łączyć z nowoczesnymi katolikami i pozostali w swych ukryciach, czcząc dalej figurki Chrystusa upozowanego na Buddę, nieświadomi Dobrej Nowiny.
Przekonany jestem więc, Filipie, że chrześcijaństwo musi być cywilizacją, by trwać. W germańskim etosie wojowniczym, w antycznej cywilizacji, w które chrześcijaństwo wsiąkło zrealizował się transcendentalny plan trwania Mistycznego Ciała Chrystusa. Chrześcijaństwo mogło trwać, bo chłopi czcili Maryję tak, jak wcześniej czcili Demeter, bo wojownicy malowali sobie krzyż na pancerzach tam, gdzie wcześniej malowali młot Thora.
Bez pogańskiej wojowniczości Europejczyków nie rozniosłaby chrześcijaństwa po świecie żądza złota konkwistadorów. Bez dziedzictwa Antyku, bez filozofii i nauki, nie byłoby w chrześcijaństwie niczego atrakcyjnego, bo ci, którzy się na chrześcijaństwo nawracali, przynajmniej w równym, jeśli nie w większym stopniu nawracali się na Europę. Dotyczy to tak samo dzikich Polan Mieszka, jak i innych dzikusów na całym świecie.
Bez cywilizacji chrześcijaństwo pozostałoby tylko ekscentryczną sektą semickich pastuchów. O wielu takich sektach nie pamiętają już nawet badacze starożytności.
Tu kryje się pewien cudowny dowód na mistyczny wymiar Kościoła: w tym, że dziwaczna sekta obszarpanych pasterzy z zapadłej prowincji na skraju Imperium stała się po trzystu latach tegoż imperium religią państwową i nie dość tego: przetrwała tego imperium upadek, na jego gruzach pozwoliła zbudować pierwszą uniwersalną cywilizację w dziejach, pierwszą, która rozniosła swoje ziarna na całą ludzkość.
Szczepan Twardoch
23 lutego 2009 o 12:20
A tu jeszcze Studyta zapowiada włączenie się do dyskusji, no, no, no ;-)
http://studyta-arseniusz.blogspot.com/2009/02/to-co-najlepsze-niecho-zostanie-w.html
Odpowiedz