W naszym polskim myśleniu o Rosji wyróżnić można dwa nurty. Jeden, jednoznacznie negatywny, wręcz deterministyczny w swojej ocenie rosyjskiej państwowości i historii, jest dostatecznie znany i nie zamierzam go tu streszczać. Drugi, rzadszy, choć popularny wśród pewnej części polskiej inteligencji, usiłuje zinterpretować historię Rosji w kontekście dialektycznego starcia dobra i zła, walki pół-totalitarnej tradycji zaczerpniętej od Mongołów (lub, w innej wersji tej narracji, od Bizantyjczyków) z pierwiastkiem humanitarnym i liberalnym, który w dziejach naszego wschodniego sąsiada przybierał różne formy, ale niestety nigdy nie zdołał wydać dobrych owoców.
Tą właśnie koncepcją interpretacji dziejów Rosji zajmę się pokrótce w tym wpisie. A raczej nie samą koncepcją, co niektórymi leżącymi u jej podstaw fałszywymi wyobrażeniami o pewnych istotnych wydarzeniach z dziejów Rusi moskiewskiej i Rosji.
Pierwszą z – nazwijmy je tak – legend jest pogląd (wyrażony swojego czasu także na łamach bliskiej mi kiedyś „Frondy”), że u źródeł rosyjskiego autorytaryzmu leżał konflikt wewnątrz Kościoła prawosławnego między monastycznymi frakcjami osiflian i niestiażatielej. Osiflanie, zwolennicy Josifa Wołockiego (+1515), domagali się zachowania cerkiewnych i monasterskich majątków ziemskich, podczas gdy niestiażatieli (dosł. „nie gromadzący majątku”) pod wodzą Nila Sorskiego (+1508) opowiadali się za całkowitym ubóstwem mnichów. Legenda ta ma smutny koniec: źli i pożądający bogactw osiflanie odnieśli triumf nad dobrymi, cichymi i skromnymi zwolennikami świątobliwego mnicha Nila z miasta Sora. Państwo zostało przekształcone w gigantyczny monaster-więzienie, nastąpił ścisły sojusz poszerzającego zakres swojej władzy państwa i zainteresowanego utrzymaniem bogactw reakcyjnego duchowieństwa.
Ile prawdy jest w tej legendzie? Bardzo mało. Zacznijmy od tego, że tego typu spory, w istocie teologiczne, nie są ani czymś nowym ani specyficznie rosyjskim. Wystarczy przypomnieć sobie średniowieczne kontrowersje wokół zakonów żebraczych, które wstrząsały zachodnią Europą pod koniec średniowiecza. Po drugie, pogląd o jakimś zażartym sporze świętych Josifa i Nila nie ma pokrycia w świetle zachowanych relacji o obu mnichach. Josif chętnie wysyłał swoich uczniów do wyróżniających się surową regułą skitów (małych monasterów) Nila. Z kolei Nil własnoręcznie skopiował napisanego przez Josifa „Oświeciciela”, traktat teologiczny skierowany przeciwko rozpowszechnionej wówczas na północy Rusi herezji „żydujących” i zalecał go jako lekturę swoim uczniom. Niektórzy badacze twierdzą nawet, że pomysł „Oświeciciela” zrodził się w głowie Nila zaś Josif nadał mu ostateczny kształt. Między dwoma mnichami nie było śladu niechęci. Jak więc pojawiła się legenda o fundamentalnym konflikcie osiflian i niestiażatielej, która po dziś dzień bywa przedstawiana jako pierwsze starcie „reakcjonistów” i „liberałów” na Rusi?
Jak zwykle odpowiedzi trzeba poszukać nie w sferze ideologii a w konkretnych działaniach pewnych wpływowych ludzi tamtej epoki. W tym akurat przypadku kluczową postacią będzie kniaź Bazyli Patrikiejew znany szerzej jako mnich Wasjan. Ów wpływowy mąż stanu, dyplomata i dowódca wojskowy (dowodził m.in. wojskami moskiewskimi podczas pierwszych wojen ze Szwecją, gdzie zasłynął skandalicznym dla Moskwicinów tamtych czasów romansem z pewną urodziwą Szwedką z okolic Wyborga) miał nieszczęście brać udział w spisku przeciwko księciu Bazylemu, późniejszemu władcy Rusi moskiewskiej i ojcu Iwana Groźnego. Kiedy spisek upadł, Patrikiejewa przymuszono do złożenia ślubów mniszych. Trudno powiedzieć, co działo się w jego sercu. Z pewnością odciął się w dużej mierze od dawnego życia, żył zgodnie z surową regułą, zasłynął jako człowiek wstawiający się na dworze za pokrzywdzonymi i zwolennik miłosiernego traktowania heretyków. A jednak urażona ambicja nie znikła chyba zupełnie. Już jako samozwańczy „uczeń” św. Nila mnich Wasjan rozpoczął batalię o sekularyzację dóbr należących do ruskich monasterów pod hasłem „niestiażatielstwa”. No bo skoro mnisi wyrzekli się świata to przecież niczego im nie potrzeba, niech państwo przejmie sobie majątki. Patrzcie, na Atosie wielkie monastery nie mają wsi a jakoś żyją. Czy czynił tak bo był przekonany, że racja jest po jego stronie? Czy może pragnął w ten sposób odzyskać choć część dawnych wpływów?
Kampania Kasjana uderzała bezpośrednio w Josifa Wołockiego i jego zwolenników, którzy zakładali, że monastery mają być nie tylko ośrodkami wzmożonej i opieki duszpasterskiej nad okolicą ale i podstawą lokalnej gospodarki, sprawnymi gospodarstwami gromadzącymi zapasy na głodne lata itp. W poglądach Josifa istniał bardzo mocny nacisk na społeczną, cywilizująca rolę monasteru. Tymczasem książęta moskiewscy potrzebowali nowych majątków jak kania dżdżu. Nie dla siebie, bo zgodnie ze stara zasadą, państwo za wyjątkiem majątków cerkiewnych było ich własnością, ale dla nadań dla służących im dworzan. Stąd też na hasła głoszone przez mnicha Wasjana zaczęto na dworze spoglądać przychylnym okiem, choć on sam, po raz kolejny wplątując się w „wojnę na górze” zakończył życie marnie w jakiejś ciemnicy. Jednak jego dziedzictwo pozostało żywe: sekularyzacja majątków monasterskich, uzasadniania „niestiażateilskim” charakterem ruskiego monastycyzmu, trwała w Rosji od Iwana III co najmniej do czasów Katarzyny Wielkiej. Ale nie wynikała ona z jakiegoś sporu osiflian i niestiażatielej, legenda ta pojawiła się później jako uzasadnienie działań nie mających wiele wspólnego z Ewangelią za to dużo z aspiracjami władców moskiewskich a później petersburskich. Ciekawy przykład na to, jak sfabrykowane na potrzebę chwili fałszywe mity żyją dłużej niż ich twórcy.
A czy monastery rzeczywiście powinny były posiadać na własność lasy, jeziora i wsie wraz z mieszkańcami? Cóż, w tamtych czasach, jeśli nie należało się do zamieszkującego rosyjską północ lub Zawołże wolnego chłopstwa, zdecydowanie lepiej było być chłopem monasterskim. Chłopi monasterscy nie byli sprzedawani (choć, trzeba przyznać, rozmiar pańszczyzny i handel poddanymi chłopami nabrały rozmachu dopiero w czasach Piotra Wielkiego), dzieci musiały uczęszczać do zorganizowanej przez monaster szkółki itd. Nie był to żywot cudowny ani nawet lekki ale różnica między chłopami monasterskimi a pańskimi widoczna była jeszcze w II połowie XIX wieku. W jednym ze swoich ostatnich listów Lermontow prosił babkę o pieniądze na nowy mundur. A skąd starsza pani miała je wziąć? „Sprzedaj, droga babciu, dwóch czy trzech chłopów” – pisał wnuk. Coś takiego było nie do pomyślenia we wsi monasterskiej. Każda sekularyzacja dóbr monasteru i nadanie ich komuś z dworzan powiększały zakres niewoli i zdziczenie rosyjskiego chłopstwa.
* * *
Przenieśmy się w czasie o kilka stuleci naprzód i znajdziemy się w dziewiętnastowiecznej Rosji. Czas przyjrzeć się kolejnej legendzie, w której po stronie dobra stoją tym razem „zapadnicy”, podczas gdy obóz reakcyjnego zła reprezentują słowianofile. I tu, tak jak w przypadku osiflian i niestiażatielej, mamy do czynienia z redukcją rzeczywistości do uproszczonego manichejskiego modelu.
Kim byli bowiem słowianofile? Czy rzeczywiście byli to zwolennicy reakcji, ślepo nienawidzący wszystkiego co zachodnie i pragnący zakonserwować reakcyjny reżim carski? Do istoty sprawy zbliżył się Andrzej Walicki, wskazując na zauważalny związek myśli słowianofilskiej z antyliberalnym konserwatyzmem obecnym w myśli zachodnioeuropejskiej w I połowie XIX wieku. W dużej mierze słowianofilstwo było prądem równie zachodnim co zapadnictwo. Rozpatrując obydwa nurty myśli rosyjskiej trzeba pamiętać, że uformowały się one w latach czterdziestych XIX stulecia, bo w tej właśnie dekadzie zamiast obecnych dotychczas pojedynczych myślicieli (Fonwizin, Czaadajew, Spieranskij) pojawiło się coś na kształt szkół filozoficznych, które chcąc nie chcąc czerpały ze współczesnej filozofii zachodniej, głównie niemieckiej. I że, patrząc wstecz, to słowianofile zwyciężyli gdyż z ich środowiska wyszedł potężny impuls intelektualny, który legł u podstaw rozkwitu rosyjskiej filozofii religijnej końca XIX i pierwszej połowy XX wieku. A innej niż religijna, chrześcijańska i neoplatońska filozofia, Rosjanie właściwie nie stworzyli a może i nie pragnęli stworzyć.
Ale nawet Walicki nie dotarł, moim zdaniem, do sedna, nie sformułował wyraźnie tego, co wyróżniało myśl słowianofilską. A nie było to, wbrew pozorom, przekonanie o wyjątkowości Rosji (to była pochodna) lecz wyraźny teocentryzm tej filozofii. Pod tym względem słowianofilom było blisko nie tyle do konserwatyzmu spod znaku de Maistre’a czy Donoso Cortesa ani nawet do niemieckiej protestanckiej mistyki Baadera ale raczej do bizantyjskiej i łacińsko-średniowiecznej refleksji nad polityką i społeczeństwem. Zapadnicy nie byli bowiem en masse antyreligijni czy radykalnie liberalni. Obok Hercena i Bakunina byli wśród nich tacy ludzie jak głęboko wierzący Timofiej Granowski czy konserwatywny filozof prawa Borys Cziczerin. Właściwie zapadnikiem był każdy, kto nie był słowianofilem. Jeśli jednak było coś, co łączyło umiarkowanych zapadników to było to typowe dla zachodnich społeczeństw XIX wieku przekonanie, że Bóg nie jest dobrem jedynym, lecz jednym z wielu. I w tym sensie, jako rosyjscy proto-liberałowie i proto-chadecy, byli oni rzeczywiście ruchem znacznie nowocześniejszym od słowianofilów.
Słowianofile nie cieszyli się specjalnym zaufaniem rządu. Miewali kłopoty z cenzurą nie mniejsze niż ich koledzy zapadnicy (tu ciekawostka: kilku z nich przebywało nawet w areszcie domowym za odmowę obowiązującego wtedy szlachtę golenia brody). Nie popierała ich również Cerkiew, ludowa w charakterze i dlatego nieufna wobec świeckich teologów wywodzących się z zamożnych rodzin arystokratycznych, które od XVIII wieku cechowała niemal powszechna obojętność religijna.
Ale to właśnie osamotnieni, antyliberalni, poszukujący rosyjskiej drogi w życiu państwowym i duchowym słowianofile zrobili najwięcej dla zniesienia pańszczyzny. Architektem reformy chłopskiej Aleksandra II był zdeklarowany słowianofil Jurij Samarin, którego z tego powodu chwalił w swoich wierszach serdeczny przyjaciel, zapadnik Nikołaj Ogariew (takich przyjaźni było zresztą znacznie więcej, bo członkowie obydwu ruchów byli rówieśnikami, wywodzili się z podobnych środowisk i pijali porto w tych samych klubach). Samarin był w ogóle interesująca postacią, za młodu, pracując jako urzędnik w Rydze, opublikował „Listy z Rygi”, tom rozważań filozoficzno-politycznych. Postulował w nich pewną decentralizację władzy, zalecał większą dbałość o peryferia rozległego imperium oraz wspierał dość powszechne w owym czasie prośby łotewskich i estońskich chłopów o przyjęcie do Kościoła prawosławnego. U podstaw tych aspiracji leżały jakieś czynniki ekonomiczne, bodajże mniejsze obciążenia podatkowe, ale Petersburg był całej sprawie niechętny, nie chcąc wchodzić w konflikt z bałtyckimi baronami, z których rekrutował się trzon lojalnej wobec tronu kadry urzędniczej i wojskowej. Samarin z powodu swojej książki trafił nawet na jakiś czas do Twierdzy Pietropawłowskiej, gdzie rozmawiał z nim Paweł I. „Pan, panie Samarin, myśli o Rosji – powiedział mu wtedy car – a ja o interesie państwowym”. Tenże Samarin schyłek życia poświęcił reformie samorządu lokalnego (tzw. ziemstw). A kiedy umarł na zakażenie krwi podczas wizyty w Berlinie, w prawosławnej kaplicy przy ambasadzie rosyjskiej nie odprawiono nabożeństwa żałobnego gdyż zaginęły gdzieś dokumenty Samarina, bez których nie można było stwierdzić czy był on wyznania prawosławnego. Ironia losu: nad trumną tego tak zasłużonego dla Rosji człowieka ostatnie modlitwy przeczytał luterański pastor.
* * *
Ten wpis powstał po ostatnim spotkaniu ze Szczepanem. Rozmawialiśmy o tym i owym, trochę też o historiografii, w tym o pracach uczonych zajmujących się historią Rosji, chwaląc tradycyjnie znakomity warsztat i gawędziarskie pióro Brytyjczyków. Pod wpływem rozmowy sięgnąłem wreszcie po czekający cierpliwie w kolejce lektur „Taniec Nataszy” Orlando Figesa. To znakomita i godna polecenia książka, jednak jej lektura wzbudziła we mnie ponownie wątpliwości co do wartości nauki historii jako takiej. Materiał, z który pracuje historyk to fakty. A raczej „fakty”, gdyż fakty historyczne to rzeczy bardzo kapryśne i trudne do uchwycenia. To, co dla jednego jest „faktem” dla innego będzie „interpretacją”. Czasem fakty dobierane są tak, aby pasowały do powziętej z góry konkluzji, czasem są dobrane rzetelnie (na ile jesteśmy w stanie to stwierdzić) a mimo to prowadzą do całkowicie różnych wniosków. Czy Wojna Secesyjna była bezprawną rebelią przeciwko amerykańskiej federacji czy też sprawiedliwą wojną przeciwko agresji Jankesów? A powstanie listopadowe? Obie strony mając do dyspozycji te same „fakty” przedstawią nam zupełnie różny obraz, dlatego, że te same fakty mają dla nich różne znaczenie. W istocie zawsze mamy do czynienia z czyjąś wizją historii a nie z historią jako taką, która po prostu nie istnieje.
Tak się rzeczy mają z każdą próbą interpretacji historii i w ogóle z myśleniem historycznym czy jego sprymitywizowaną postacią, jaką jest polityka historyczna. Postmodernistyczny agnostycyzm jest mi, poza sferą przekonań religijnych, dość bliski, proszę więc Czytelników tego wpisu aby nie traktowali go jako „ostatecznego rozwiązania kwestii rosyjskiej”.
Andrzej Fiderkiewicz
———-
Tekst przytaczamy za stroną internetową autora.
24 listopada 2009 o 11:17
Mnie ciekawi co za jedni byli ci „żydujący”? :oD
Odpowiedz
28 listopada 2009 o 3:19
ale widze nie zasluguje sie dowiedziec hehe
Odpowiedz
28 listopada 2009 o 13:46
Żydujący albo judaizanci pojawili się w Nowogrodzie Wielkim pok koniec Xv wieku, podobno impulsem do powstania ruchu było nauczanie uczonego rabina z Kijowa, Zachariasza ben Arona, który wtedy w Nowogrodzie przebywał. Wiemy o nich tyle, ile zachowało się w pismach ich przeciwników: że przestrzegali niektórych żydowskich zwyczajów, odrzucali kult świętych wizerunków, hierarchię kościelną, boskość Chrystusa itd. Rozprawiono się z nimi dość surowo choć podobno jakieś niedobitki istniały w środkowej Rosji jeszcze na poczatku XIX wieku.
Odpowiedz