W najnowszym wydaniu katowickiego kwartalnika „Opcje” (nr 3 / 2009) ukazał się szkic recenzyjny Szczepana Twardocha poświęcony powieści Wassilija Grossmana „Życie i los”. Za stroną autora przytaczamy fragment tekstu, zatytułowanego „Powieść o ludziach radzieckich”.
„Porównując biografie osobiste i polityczne Stalina i Hitlera, sądzę, że Hitler mieścił się w ramach, w których historia zwykła rysować europejskich dyktatorów. Oczywiście wtedy, kiedy rozpatrywać będziemy Adolfa Hitlera jako postać historyczną, polityka, który rządził Niemcami przez 12 lat. Nie ma on wiele wspólnego z Diabłohitlerem (termin skopiowałem od Edwarda Radzińskiego, który pisze o stalinowskim kulcie Bogolenina), mitologiczną postacią występującą jako przywódca Sił Ciemności w II Wojnie Światowej – micie założycielskim teologii politycznej nowoczesnej Europy. Cała niewątpliwa zbrodniczość systemu III Rzeszy nie ma tutaj nic do rzeczy – mieściła się ona w europejskiej tradycji tak samo jak mieściły się angielskie obozy koncentracyjne dla Burów w Afryce Południowej albo trzysta tysięcy martwych Japończyków w Nagasaki czy Hiroszimie.
Kiedy więc pozostaniemy w ramach historii, nie mitologii, to celnie określili narodowy socjalizm Aleksander Kopiński z Michałem Dylewskim – jako <radykalne centrum>, skonfliktowane zarówno z radykalną lewicą, jak i z radykalną prawicą (w tym przypadku – środowiska rewolucji konserwatywnej) i z naturalnym między radykalnymi ruchami przepływem kadr. Centrum zradykalizowane nie w prawo i nie w lewo – lecz niejako wsobnie.
O jego faktycznym znaczeniu dla politycznej historii Niemiec zdecydował fakt, iż Hitler swoim charakterem politycznym odpowiadał swoim czasom – miał przy tym szereg cech, które wyniosły go ku wodzostwu, wielką, magnetyczną charyzmę, pracowitość, odwagę i determinację, miał też szereg cech, które poprowadziły go wprost do klęski – wąskie horyzonty polityczne, kapralskie obyczaje w dowodzeniu armiami, kapralski brak wdzięku w snuciu intryg politycznych i przede wszystkim, bardzo europejskie zaślepienie ideologią, dzięki któremu przegrał front wschodni, a za frontem wschodnim – całą wojnę.
Józef Stalin zaś nie tylko nie mieścił się w europejskich ramach <dyktatorskości>, lokował się również zupełnie poza podziałem na prawicę i lewicę, nie w środku, jak Hitler, lecz poza. Najmądrzejszy z bolszewików, Lenin, od którego Stalin nauczył się wszystkiego, jeśli chodzi o praktyczny warsztat sprawowania władzy, był jednak człowiekiem lewicy – tak samo cała reszta lewicowców, od Trockiego po tych wszystkich <starych rewolucjonistów>, którzy od samego początku szczerze sławili krwawy terror, aby – być może, tego się już nie dowiemy – w ostatniej chwili zmienić zdanie.
Trudno, swoją drogą, nie czuć wobec Stalina wdzięczności – takiej, jaką czuł wobec niego Bułhakow, co widać w postaci Wolanda, ale i wprost, w listach pisarza – za to, że architektów rewolucji, terroru i łagrów zaznajomił bezpośrednio z ich własnymi wynalazkami. Było w tym coś biblijnego – kiedy zanurzeni w krwi po łokcie członkowie <trójek> stawali przed innymi trójkami i kończyli jak ich dawne ofiary, i dalej, na szafot szli również kaci katów, da capo senza al fine. Ten motyw zresztą pojawia się ciągle również u Grossmana i zdaje mi się, że Grossman nie potrafi się tutaj zdecydować, czy bardziej jest zdegustowany tym, że <starych bolszewików> sadza się do łagrów – bo dla Grossmana <stary bolszewik> to archetyp jednoznacznie pozytywny, należący do tego samego gatunku ludzkiego co ukochana przezeń narodowolska inteligencja – czy raczej czuje podziw dla quasi-boskiego charakteru tej straszliwej, stalinowskiej sprawiedliwości, gdy twórcy i piewcy łagrów sami trafiają do łagrów.
W przeciwieństwie więc do Hitlera, Stalin nie mieścił się w prawicowo-lewicowym spektrum. Nie wszedł w buty Bonapartego, co bez wątpienia uczyniłby chociażby Tuchaczewski, gdyby np. w swoim czasie wygrali Kamieniew z Zinowiewem. Tuchaczewski byłby znakomitą kopią Napoleona, lepszą bez wątpienia niż chociażby Napoleon III – z drobnej szlachty (być może o odległych, polskich korzeniach, co naśladowałoby etniczną odrębność Bonapartego), zdolny oficer, rewolucjonista, lecz trzymający się jednak dalej od polityki, wchodzący nagle na szczyt po grzbietach Kamieniewa i Zinowiewa, tak jak Bonaparte wspiął sie po Barrasie i Siey?sie. Wszystko w duchu <Osiemnasty brumaire’a Ludwika Bonaparte> Marksa.
Stalin był władcą odrębnym. Nie wyznaję bynajmniej suworowskiego kultu rzekomego strategicznego geniuszu Stalina – wojskowość Stalin słusznie oddawał lepszym od siebie (Hitler nie miał może Żukowa, miał za to wielkiego Guderiana, którego jednak pod koniec 1941 na półtorej roku przeniósł do rezerwy, zastępując miernotami), geopolityczny nos również często Stalina zawodził, jednak jego droga do władzy i utrzymanie jej, rozmach planu, skuteczność, były zupełnie nieeuropejskie. Nie mam wątpliwości, że Trocki, gdyby tylko wygrał ze Stalinem (a przegrał bo był – jak Hitler – po europejsku ograniczony własnym fanatyzmem), spokojnie prześcignąłby swojego gruzińskiego adwersarza w masowym mordowaniu ludzi, tak samo Lenin, gdyby nie syfilis.
Łagry, czystka, rozstrzelania bez wyroku, kule w łeb, krew stanowiły centralne pojęcia rosyjskiego komunizmu i krwawa rozprawa z przeciwnikami to jeden z elementów lewicowego dziedzictwa Stalina, który pewnie zresztą sam się za lewicowca uważał. To nie krew na rękach lokuje go poza europejskimi ramami polityki – to raczej swobodne przekraczanie wszelkich ideologicznych uwarunkowań, władza w formie czystej, chłód i bezwzględność w formie czystej.
Bez wątpienia Hitler marzył o takim zakresie władzy, jaką posiadał Stalin, jednak został dyktatorem w państwie, którego instytucjonalna tkanka bez względu na zawirowania lat 1848, 1870 i 1914 zachowała ciągłość, miała kadrę urzędników, wyznających kult instytucji, miała doświadczony w Wielkiej Wojnie korpus oficerskim – i w efekcie do końca wojny Hitler nie objął w Niemczech władzy absolutnej.
Rozkazy Hitlera, szczególnie te dotyczące detali, były czasem ignorowane, a czasem wręcz sabotowane – III Rzesza nie miała nawet jednej polityki wschodniej, Hitler nie kontrolował do końca polityki zewnętrznej, swoją grę grała Abwehra, swoją grę grało OKH, etc. Władza Hitlera była absolutna tylko w tradycyjnym, historycznym tego słowa znaczeniu, nie w sensie ścisłym – Hitler musiał się liczyć z innymi siłami w państwie, musiał się liczyć z Wehrmachtem, który był oczywiście wdzięczny Wodzowi za zrzucenie pęt haniebnego traktatu i chętnie na życzenie Wodza prowadził błyskotliwe kampanie, ale trudno mówić tutaj o absolutnym podporządkowaniu – co Hitler dostrzegał i w długoterminownych planach zapewne marzyło mu się zastąpienie Wehrmachtu zawodowym Waffen SS i pospolitym ruszeniem Volkssturmu.
Stalin zaś, przynajmniej od 1937 roku, nie musiał się liczyć z nikim i z niczym. Jego władza była absolutna ściśle. Wolę Stalina w ZSRR ograniczała tylko fizyka. Mógł zrobić cokolwiek – przebrać całą Armię Czerwoną w czerkieskie mundury, mianować się carem Wszechrusi i przywrócić szlachtę, obwołać się biologicznym synem Lenina, albo ogłosić, że Lenin nigdy nie istniał.”
02 grudnia 2009 o 10:14
Podobna idee przed Kopinskim-Dylewskim wyrazil Seymour Martin Lipset (1959). Zauwazmy jeszcze jej zgodnosc z teza Luczewskiego-Memchesa o zamianie wspolczesnych jezykow politycznych i o nacjonalizmie jako produkcie klasy sredniej. :-)
Odpowiedz
Obserwator Napisał:
grudzień 2nd, 2009 o 13:25
Dodajmy trzeciodrogowe idee Anthony’ego Giddensa, do których odwołuje się Obywatel Okraska, a będziemy mieli już cały archipelag radykalnego centrum ;-)
Odpowiedz