Jestem skłonny udzielić twierdzącej odpowiedzi na tak postawione, tytułowe pytanie. Kwestię tę zresztą drążyłem niedawno na łamach „Plusa-Minusa”. Pisałem tam m.in. że nawet jeśli do władzy w Rosji dojdą kiedyś tak zwani liberałowie, którzy dziś krytykują putinowską „suwerenną demokrację” z „prozachodnich” pozycji, to i tak Polska i Rosja pozostaną geopolitycznymi wrogami (ową wrogość należy rozumieć w sensie niewartościującym, schmittiańskim – taka wrogość nie wyklucza pokojowego współistnienia, wymiany handlowej, kulturalnej, edukacyjnej, wreszcie zwykłej międzyludzkiej przyjaźni).
Niejako w sukurs przyszedł mi ostatnio Wiktor Jerofiejew, uważany za czołowego polonofila w rosyjskim życiu publicznym. Otóż pytany ostatnio przeze mnie o stan stosunków polsko-rosyjskich znakomity pisarz odpowiedział: „Zasadniczy konflikt między Polską a Rosją rozgrywa się teraz wokół Ukrainy. To jest realny, ale i pośredni konflikt polityczny, którego nie można mylić ze sporami o historię. Co w związku z tym? Polska nie powinna robić z siebie cnotliwej panienki, którą Rosja, nie wiedzieć czemu, obraża” (cały wywiad w bieżącym wydaniu „Newsweeka”).
Przesłanie Jerofiejewa jest jasne i czytelne: bezbronną ofiarą byliście w Katyniu, ale nie dzisiaj. Dzisiaj występujecie jako równoprawny gracz, który nie powinien się mazgaić, bo twardo upomina się o swoje interesy. I nie oczekujcie w tej sprawie taryfy ulgowej od „przyjaciół Moskali”.
Filip Memches
27 grudnia 2009 o 22:13
Ale to wiadomo nie od dziś…
Odpowiedz