Czy Polska mogłaby być inna niż jest? Szczepan Twardoch napisał o tym znakomity tekst („Aksolotl narodów”, „Czas Fantastyki” nr 4/21).
Pisze Twardoch: „moja fantazja jest reakcją na nieznośną dla mnie tożsamość Polski bezpodmiotowej. Tożsamości Polski – ofiary gwałtu, Polski rozstawianej, a nie rozstawiającej po kątach. Tożsamości Polski intelektualnie niezdolnej do prowadzenia prawdziwej polityki zagranicznej, bo nie rozumiejącej jej podstawowych, clausewitzowskich praw. W samym centrum zaś tej polskiej tożsamości są niewinne polskie trupy – z dziurami w potylicach, spalone miotaczami płomieni, rozstrzelane, powieszone”.
A dalej czytamy: „Czymże więc byłoby dla Polski utracić tę hipotetyczną niewinność, która jak widać żadnej wspólnocie nie jest potrzebna, gdyby miała to być cena za polityczną dojrzałość? Za trwanie nie z łaski innych, trwanie nie zrządzeniem losu, lecz trwanie podmiotowe, trwanie wspólnoty zakorzenione w woli tej wspólnoty, trwanie, które się same do trwania powołuje i same w trwaniu podtrzymuje. O takiej Polsce marzę. Być może jest to funkcją mojego etnicznego dystansu wobec polskości, tego, że trochę na złość Dmowskiemu, nie jestem Polakiem, lecz i tak mam obowiązki polskie – chociaż jest to relacja intelektualna, nie emocjonalna. Być może. Ale być może również, że marzę o takiej Polsce, bo albo Polska dojrzeje, albo zginie”.
Ja też mam etniczny dystans wobec polskości i również z takiej pozycji patrzę na Polskę. Doskonale rozumiem odczucia Szczepana Twardocha. Zasadniczy podział w polityce nie jest podziałem moralnym – „dobro-zło” = lecz… właśnie politycznym – „przyjaciel-wróg”. Tymczasem polskie myślenie o polityce cechuje dyskurs etyczny (nie wnikam, na ile owo myślenie ma przełożenie na praktykę). Ale co zrobić? Dzieje Polski takie właśnie są. I Polacy tacy są. Na tym właśnie polega paradoks polskiego liberalno-modernizacyjnego nacjonalizmu, którego orędownikiem był Dmowski, i który dziś inspiruje Twardocha. Ów nurt odwoływał się nie do narodowego „ja realnego”, lecz do narodowego „ja idealnego”. Gdy jednak zamiast rzeczywistości wybieramy niedościgniony ideał skazani jesteśmy na frustrację.
Filip Memches
17 grudnia 2009 o 10:43
Moim zdaniem pogląd, że w polityce najważniejszy jest podział przyjaciel-wróg został zdekonstruowany już przez Platona w Prawach i to na samym poczatku. Celem polityki nie jest wojna lecz pokój. Co do Dmowskiemu – nie dajcie się Kuledzy uwieść własnemu paradoksowi, że spadkobiercą Dmowskiego jest partia Tuska. Mysli nowocesnego Polaka to nie jest tekst liberalny. On ma sens wykluczający i dyscyplinujacy – nie jest przeznaczony dla tych co się wahają (Herbert wypierdalać, powiada RD), jego celem jest stworzenie partii ludzi zdecydowanych dzialać choćby wbrew zasadom moralnym na rzecz celu ustalonego przez partię. A partia ta jest partią niższej klasy średniej i interesy ekonomiczne (oraz ich otoczke polityczną) utożsamia z interesami narodu – tyle na ten temat. Z takiego punktu wychodząc moglo to iść w rozne strony – no ale akurat poszło w stronę faszystowską (już definiuję – faszyzm to ruch klasy sredniej, która przestraszona rewolucyjnymi ruchami klas niższych decyduje sie odwolac do dyktatury i sama pada jej ofiarą, to znaczy traci wolność). Dzis rewolucja proletariacka nie grozi, wiec faszyzm nie ma sensu. Jesli tak, to całe wasze myslenie oparte na ortodoksyjnym schmittyzmie jest do bani.
Tak tytułem wstepu & prowoku do dyskusji.
Odpowiedz
18 grudnia 2009 o 17:33
Nie no, nie żebym nie rozumiał o co Ci kaman: że nierealistycznie jest myśleć, iż Polacy mogą być realistami. Ale ja sie zgadzam raczej ze Straussem, że nowozytny realizm polityczny idący od Makiawela to tylko obniżenie standardów, albo inaczej rzecz biorąc: myślenie o środkach a nie o celach, podczas gdy cele bierze się jakie popadnie.
Odpowiedz
barbarzyńca Napisał:
grudzień 18th, 2009 o 18:42
Celem polityki nie jest wojna lecz pokój.
———–
Ruch jest wszystkim, cel jest niczym.
Odpowiedz
Sławuś Napisał:
grudzień 19th, 2009 o 20:38
Pokój szczęśliwość, ale bojowanie byt nasz podniebny?
Odpowiedz