Byłem zdziwiony indolencją recenzentów. Właściwie poza Dariuszem Nowackim nie zrozumieli tej książki! Pojawiły się absurdalne zarzuty, że „Wroniec” relatywizuje stan wojenny, bo Adasiowi wszystko się przyśniło (sic!), że niezrozumiałe są zniekształcenia lingwistyczne Dukaja, że Dukaj jest pieszczochem mediów i każdy gniot, który by spłodził, spotka się z entuzjastycznym odbiorem, wreszcie, że porównywanie Dukaja do Lema jest (dla Lema) uwłaczające. Wypada się choćby krótko odnieść do tych kuriozalnych stwierdzeń.
Po pierwsze, broniłbym „Wrońca” przed instrumentalnym traktowaniem jako rocznicową bajeczkę, sprzedawaną w grudniowej aurze. Oczywiście „Wroniec” pojawił się w czasie marketingowo uzasadnionym, ale to nie wyczerpuje znaczenia tej książki jako tekstu kultury. Niesie ona ze sobą dużo więcej znaczeń niż proste odniesienie do stanu wojennego, sprzedawane w zgodzie z obowiązującą polityką historyczną.
Bałbym się czytać tę bajkę dzieciom nie dlatego, że stworzyłaby fałszywe wyobrażenia o stanie wojennym (na edukację historyczną siedmiolatki mają jeszcze czas i dalibóg, to nie „Wroniec” powinien być podręcznikiem), ale dlatego, że to książka bardzo okrutna. PRL tam przedstawiony w niczym nie przypomina groteskowych, śmiesznych i przez to niewinnych wizji z filmów Stanisława Barei, nie budzi jakiejkolwiek nostalgii. Jest po prostu mroczny, ponury, odrażający jak senny koszmar, o którym chce się najszybciej zapomnieć. Jestem pewien, że młody człowiek wychowany na tej książce nie ignorowałby grozy systemu komunistycznego, nie zamieniłby PRL-u w śmiech.
Pytanie dla rodzica to – czy czytać dzieciom bajkę, gdzie kruki wydziobują Panu Betonowi oko. Ten bohater, do którego Dukaj przywiązuje czytelnika jak, nie przymierzając, do Longinusa Podbipięty – ginie w kluczowej scenie. Przypominając sobie swoje emocje związane ze śmiercią Pana Longina, który marzył o ścięciu mieczem trzech pogańskich głów, stwierdzam twardo – czytać. Nie lęk, który w życiu jest nie do uniknięcia jest wrogiem dziecka, ale brak kręgosłupa moralnego, który pozwala wartościować ludzkie postawy. W tym względzie „Wroniec” nie przyniesie zaś małolatom szkody.
Wreszcie – rzekome uwłaczające (dla Lema) porównanie do Dukaja. Nie da się ukryć, że nazwisko starego mistrza występuje w wypowiedziach krytyków jako fetysz mający pogrążyć autora „Wrońca”. Że są to autorzy całkiem różni i że Dukaj nie jest żadnym Lemem bis tłumaczyć daremno. W kontekście „Wrońca” można jedynie dokonać porównania z „Bajkami robotów”. Otóż wcale nie jestem pewien, czy porównanie tych dwóch utworów wypada dla Lema dobrze. Dziś „Bajki robotów” to jedna z gorszych książek mistrza – by nie powiedzieć ramotka, mogąca być jedynie pożywką dla starych strukturalistów podniecających się „Morfologią bajki” Proppa. Mało inspirujące literacko i, co gorsza, napisane językiem, do którego już dawno pogubiono kody.
Nic nie zużywa się bowiem tak szybko, jak język techniczny – dlatego techniczna staropolszczyzna „Bajek robotów” jest dzisiaj dla ucznia podstawówki niezrozumiała. Wróżę „Wrońcowi” dłuższy żywot, bo Dukaj stworzył baśń, która nie stara się aspirować do czegoś więcej niż bycia baśnią właśnie.
Artur Nowaczewski
———-
Tekst przytaczamy za stroną internetową autora. Tytuł pochodzi od redakcji.
14 lutego 2010 o 21:55
Czytać, czytać i jeszcze raz czytać. To dobry środek do zainteresowania dzieci historią. Może wreszcie w Polsce wychowamy pokolenie (opinia publiczna obecnie uznaje stan wojenny za słuszny w 40-59%), które nie będzie otumanione mitem „mniejszego zła”.
Odpowiedz