W latach studenckich muzyka Joy Division towarzyszyła mnie i moim przyjaciołom podczas domowych imprez. Piliśmy wina domowej roboty, gadaliśmy o podróżach, historii, literaturze i słuchaliśmy z winylowej płyty kawałków zespołu Iana Curtisa. Wtedy muzyka była tłem, to był nasz świat, jeszcze bezpieczny, ale nad którym już zbierały się czarne chmury. Przyszedł czas, że skończyły się nasze wielkie miłości, rozpadły małżeństwa i stałe związki a my sami rozproszyliśmy się po świecie. I tak muzyka Joy Division stała się elegią poświęconą nam samym. Widzieliśmy w niej siebie, kiedyś, sprzed naszych osobistych katastrof. Zmarły przedwcześnie, w wieku 23 lat, Ian Curtis okazał się odpowiednim patronem dla tego utraconego czasu. Ian Curtis w moim życiu jako ktoś ważny, pokrewny, długo pozostawał nierozpoznany. Dopiero dziś jakoś splatam go z własnymi latami chmurnymi, durnymi. Ian, na tle ponurych bloków Macclesfield. Pokój Iana, juwenilia na biurku. Bufonowaty nimb nastoletniego artysty. Ian recytujący wiersze. Ian wiążący swój los z Debbie. „Na zawsze”. Ale i Ian wykonujący nudną pracę biurową. Ian gapiący się w telewizor. Ian na zdjęciu z córką. Także i Ian nie chcący dojrzeć. To przecież ktoś będący jedynie potencjalnością jeszcze, nie skończony. Chłopak, nie mężczyzna. Ma dwadzieścia trzy lata, ale śmierć już chodzi za nim krok w krok. Curtis to ktoś, kto różnymi gestami, decyzjami próbuje sobie udowodnić, że ma kontrolę nad swoim życiem. Ale nie ma… Kiedy zawalił się dotychczasowy świat słuchałem wciąż „Control”. Muzyka Joy Division z tła weszła na pierwszy plan – w samo życie, w wiersze, w ból. Love Will Tear Us Apart…
Artur Nowaczewski
———
Tekst przytaczamy za stroną internetową autora, którego nowy zbiór wierszy „Elegia dla Iana Curtisa” ukazał się właśnie jako dodatek do dwumiesięcznika „Topos” (nr 6/2009).
21 marca 2010 o 10:12
jak to milo spotkac bratnia dusze
Odpowiedz