W najnowszej „Lampie” niejaki PDW anonsuje ukazanie się nr. 2 „44 / Czterdzieści i Cztery”, reprodukując okładkę pisma, wyróżniając teksty Artura Nowaczewskiego oraz Kazimierza Bolesława Malinowskiego i przy okazji informując, że ten drugi „nie pisuje już do <Lampy>” (w jego nocie autorskiej napisaliśmy, że „Podobno już nie współpracuje z <Lampą>”). Jednak wedle naszej obecnej wiedzy, informacja podana przez PDW jest już nieaktualna, a KBM wkrótce opublikuje tam coś nader ciekawego. Podobno.
26 marca 2010 o 23:06
No to przerwa nie była zbyt długa. Nawiasem, tekst KBM w czwórkach niezbyt sensowny, zresztą nie doczytalem. Od lektury jego recenzji zawsze zaczynałem Lampę, czysty mniut-malina pod wzgledem językowym, natomiast jego smęcenie na tematy geopolityczno-metafizyczne to chyba strata czasu.
Odpowiedz
27 marca 2010 o 8:28
A ja właśnie byłem pozytywnie zaskoczony, świeżością spojrzenia, nie znałem wcześniej autora!
Odpowiedz
28 marca 2010 o 19:39
Po chyba rocznej przerwie znów gruntownie przejrzałem „Lampę”. Mam w domu ze 4 numery, mniej więcej właśnie tak jeden na rocznik, no i układają się one w dość smutny obraz schodzenia na psy. Chorobliwe pisanie bez talentu i tematu nazywa się grafomanią. Tutaj właściwy byłby jakiś analogiczny termin dotyczący maniakalnego wydawania pisma pozbawionego wszelkiej wartości – jakaś edytomania czy coś w ten deseń. W kółko tych samych paru kolesi Dunia (Varga, Sieprawski), ogromny dział recenzji na poziomie gazetki wydawanej w średniej klasy liceum, gigantyczny wywiad z Kąkolewskim, w skali megalomanii Wałęsy-Łysiaka osiągakącym jakieś 8,5 pkt. na 10 możliwych, i inne tego typu osobliwości. Na tle tych żałości swój urok przynajmniej zachowują wstawki samego Dunia, ale tez jest to czar konsekwentnego, pogodzonego ze sobą dziwactwa. I przy tym wszystkim wszechobecna irytująca maniera stylistycznego niechlujstwa, nieudolnego udawania na piśmie żywej mowy, luzactwa w słownictwie i dezynwoltury w stosunku do tego, o czym się pisze, tak jakby samemu reprezentowało się sobą cokolwiek, nie mówiąc już o poziomie zbliżonym do rzeczy omawianych. Przy tym jest to pismo w 95% odtwórcze, bo mniej więcej tyle zajmują recenzje, omówienia i wywiady. Produkcji oryginalnej jest może kilkanaście stron, a i to w większości reklamowe zajawki właśnie ukazujących się książek. Ogólnie „Lampa”, by posłużyć się bon motem Vonneguta, wczołgała się do własnej dupy i tam umarła. Szkoda.
Odpowiedz
01 kwietnia 2010 o 21:43
E, bywało gorzej. Wywiady w każdym razie są mocną stroną Lampy. I wole wywiady z pisarzami, których znam i nawet jakąś kiedyś książkę miałem w ręku lub conajmniej widziałem na półce, od wywiadów z pięcioma kolesiami z Grudziąca, grających w kapeli, której i tak nigdy nie będę sluchal, a jak usłyszę przypadkiem to nie poznam, ze to oni. Więc wywiad z Vargą przeczytałem z ciekawością, chociaz przez jego knigi nie przebrnąlem (acz pierwszą przekartkowałem, Chlopaki nie placzą, bo jedna z postaci zenskich z kluczem to byla moja fąfela, do której autor bezskutecznie smalił cholewki. Co do Kąkolewskiego to facetowi dobrze odwaliło, ale tak to bywa – i w sumie miło, że przynajmniej w Lampie się o niego troszczą. Jako chrzescijanin pochwalam.
Co chciałem powiedzieć: że hołdowanie prywatnym dziwactwom jako powód wydawania pisma jest generalnie nie najgorszy a może nawet jedyny przyzwoity.
Odpowiedz