„Marsz dla życia i rodziny daje poczucie mocy, nakryjemy (no może nasze dzieci) antyrodzinniaków, libertynów, którym nie chce się nawet rozmnażać, czapkami” – pisze groźnie, a zarazem radośnie Tomasz Terlikowski na swoim blogu. To nie pierwszy jego głos w tym stylu. Kiedyś już coś podobnego zrobił, chociaż potem – oddajmy mu sprawiedliwość – przepraszał i za liczne krytyczne uwagi dziękował. Teraz do tamtej retoryki powraca.
Problem tkwi w tym, że „poczucia mocy” nie można utożsamiać z chrześcijaństwem. Utożsamianie polityki prorodzinnej, wartości prorodzinnych z chrześcijaństwem to jakaś herezja. To tak naprawdę Stary Testament z I wieku przed Chrystusem. I współczesna judaizacja chrześcijaństwa pod postacią amerykańskich protestanckich ruchów pro life wedle formuły „jesteśmy silni ilością dzieci”.
Wielodzietność w Piśmie Świętym jest znakiem błogosławieństwa Bożego, ale nie wartością samą w sobie. Rozmnażanie się w imię polityki demograficznej nie ma nic wspólnego z wiarą w Boga. To kalkulacja ekonomiczna, pragmatyzm. Chrześcijaństwo nie jest pragmatyczne. Umieranie na krzyżu nie jest pragmatyczne, a czymś takim bywa użeranie się z gromadą dzieci, o czym przypuszczalnie, więcej mają do powiedzenia żony agitatorów pro life aniżeli oni sami, bo w przeciwnym razie nie przychodziłoby im tak łatwo epatowanie „poczuciem mocy”. Nie mylmy więc kategorii i pojęć.
Z pewnym zdumieniem przyglądam się temu, jak subtelny znawca rosyjskiej filozofii religijnej przeistacza się w bezrefleksyjnego „publicystę katolickiego”, który w słusznej skądinąd sprawie posługuje się pojęciami jak cepy. Z uwagi na naszą wspólną (mam nadzieję, że wciąż nie byłą) z Tomaszem Terlikowskim fascynację rosyjską filozofią religijną przypomnę tu Wasilija Rozanowa. Myśliciel ten odwrócił się od chrześcijaństwa w stronę judaizmu – nie w sensie konwersji wyznaniowej, ale pewnej refleksji filozoficznej – jako, jego zdaniem, religii zachowującej pierwiastki radosnego pogaństwa. W judaizmie Rozanow akcentował element antymonastyczny, odrzucenie wszelkiej ascezy, a zarazem uświęcenie małżeństwa, cielesności, płciowości, jednym słowem „wartości prorodzinne”, których w Ewangelii nie odnalazł. Wolałbym, żeby Tomasz Terlikowski snuł pogłębione rozważania nad myślą Wasilija Rozanowa aniżeli uprawiał „publicystykę katolicką”.
Można się zastanawiać, po cholerę to wszystko piszę. A piszę to po to, żeby tacy publicyści jak Cezary Michalski czy Katarzyna Wiśniewska, z którymi w kwestiach bioetycznych jest mi całkowicie nie po drodze, a którzy atakują Tomasza Terlikowskiego (przy czym Wiśniewska w załgany sposób podpiera się autorytetem Kościoła) nie mieli ułatwionego zadania. Bo chcę, żeby głos w obronie życia i rodziny miał siłę przekonywania. A nie był objawem narcystycznego karmienia się „poczuciem mocy”.
Filip Memches
———
Tekst przytaczamy za stroną internetową autora.
01 czerwca 2010 o 20:23
Celne!
Odpowiedz
02 czerwca 2010 o 7:35
E tam. Terlikowski znany jest ze swojej „zdawkowej” retoryki. Taki ma styl. Czasem na tym traci.
Odpowiedz
02 czerwca 2010 o 11:50
co to znaczy „obrona życia i rodziny”? Czy kogoś życie i jakaś rodzina jest jakoś zagrożona? o co tu chodzi?
Odpowiedz
03 czerwca 2010 o 15:07
Skup sie pan na walce z cynglami z Czerskiej,a nie z Terlikowskim.
Tak jak kanapowa prawica walczy ze soba,a nie POSLD.
Odpowiedz
08 czerwca 2010 o 10:00
Terlikowski albo jest cynglem, albo ktoś go zastraszył.
W ostatnim czasie skupił się na analizowaniu swojej seksualności i wnikliwej analizie doznań erotycznych na skutek nieużywania prezerwatywy.
Poza tym wypisuje takie truizmy, że aż smutno.
Krótko mówiąc – zszedł na dziady.
A może zawsze taki był, tylko krył się sprytnie za plecami innych, bardziej utalentowanych.
Nie znam przeszłości Terlikowskiego. Teraz natomiast widzę, że przypisywano mu przymioty, których najprawdopodobniej nigdy nie posiadał.
Będę dalej śledzić jego dokonania.
Jednak nie ufam mu za grosz.
Odpowiedz