Nakładem wydawnictwa Czytelnik ukazuje się właśnie „Kawa u Doroty” – pierwsza powieść w dorobku Wojciecha Chmielewskiego, dotąd autora dwóch zbiorów opowiadań („Biały bokser” i „Brzytwa”). Fragmenty książki pisarz prezentował na żywo przed rokiem na swoim spotkaniu autorskim w ramach czwórkowego dusznego cyklu, a także drukował w kwartalniku „Wyspa”.
„Bohater powieści <Kawa u Doroty> – czytamy w nocie od wydawcy – lubi przychodzić do knajpy, z okien której rozciąga się widok na jedną z pryncypalnych ulic miasta. Przesiaduje tam często, a widoki, które odkrywa przed nim jego wyobraźnia, układają się w obraz przeżytych lat. Ten artysta-malarz, z powodzeniem wystawiający niegdyś swe prace w prestiżowych galeriach, od kilkunastu lat nie stworzył niczego godnego uwagi. Tłumaczy to nawałem pracy, zaabsorbowaniem dniem dzisiejszym, rodziną, nie może jednak pozbyć się dręczących go wątpliwości. Być może jego obecny stan należy tłumaczyć także epoką, w której dorastał – stan wojenny wielu osobom na zawsze odebrał nadzieję na normalny rozwój, zwyczajne życie. Czy bohater został skażony niemocą, w której znajdował się nasz kraj w ponurych latach 80. ubiegłego stulecia, i nie potrafi poradzić sobie z rzeczywistością? Wyraźnie stanął na rozdrożu. Rozwikłanie zagadki głównej postaci jest możliwe także dzięki innym powieściowym protagonistom, przyjaciołom i wrogom, żyjącym i tym, którzy już odeszli. W ich losach artysta próbuje odczytać wzór własnego życia, odnaleźć ciemną ścieżkę wiodącą być może do odkrycia prawdy o sobie, która przyniesie nadzieję na zmianę.”
Poniżej prezentujemy początek powieści, zachęcając do lektury całości:
„Zamordowali chłopaka. Miał na imię Bogdan, był w wyższej klasie. Widywałem go na korytarzach i w kiblu. Niczym szczególnym się nie wyróżniał. Brunecik, pociągła twarz, Marcin Borowicz tuż przed maturą albo może Emil Sinclair, bohater powieści, którą przeczytałem ostatnio. Tak teraz o Bogdanie myślałem.
W załomie muru przy sali od francuskiego najchętniej siadywałem na drewnianej podłodze. Sam albo z Sylwią. Ta dziewczyna jakoś lgnęła do mnie i w klasie już uważano nas za parę. Wyobrażałem sobie morderstwo dokonane na zimno na niewinnej ofierze, którą następnie wrzucono do ścieku zwanego Wisłą. Sylwia coś do mnie mówiła, kartkowała zeszyt czy książkę, obserwowałem ją jakby zza cienkiej zasłony. Za co? W kieszeniach Bogdan miał zapewne to, co ja: chustkę, podarte bilety autobusowe, długopis <Zenith> oraz legitymację szkolną w plastykowej ramce. Moja była w kolorze żółtym. Został zakatowany lub może uduszony. Wszystkie szczegóły śmierci Bogdana starannie przed nami zatajano, by atmosfera w liceum była taka, jak dawniej. To się nie udało. Śmierć chłopaka, z którym mijałem się na schodach w starej części budynku, z którym zapisany byłem do szkolnej biblioteki i którego ręce dotykały tych samych drabinek w sali gimnastycznej, spowiła szkolne korytarze beznadzieją z niczym dotąd nieporównywalną. Może właśnie o to chodziło mordercom Bogdana. Zleceniodawcą musiał być oficer Służby Bezpieczeństwa, znający się na psychice ofiar. Potrafił wyobrazić sobie ich reakcję na czyn, który przecież był powtarzalny, mógł spotkać każdego z nas.”
01 czerwca 2010 o 20:33
Zuch chłopak!
Odpowiedz
02 czerwca 2010 o 8:30
Mam nadzieję, że w tej powieści będą też jakieś wątki gejowskie. Bez nich dzisiaj każda proza mieniąca się być realistyczną nie ma racji bytu.
Odpowiedz
Administracja Napisał:
czerwiec 2nd, 2010 o 11:35
Gratulacje dla autora dwutysięcznego komentarza. Oby Twoje życzenie się spełniło: jak najwięcej wątków LGTB w prozie tego degenerata Chmielewskiego!
Odpowiedz
02 czerwca 2010 o 12:14
Mnie by zadowoliła nawet banalna scena pożycia heteroseksualnego.
Odpowiedz