Nr 8 „44 / Czterdzieści i Cztery” to ponad 400 stron tekstu i 27 tekstów. Jako przystawkę serwujemy fragment każdego z nich. Po danie główne zapraszamy do Empików i na Allegro.pl.
RAFAŁ TICHY, GWIAZDY NASZYM PRZEZNACZENIEM. CHRZEŚCIJAŃSKIE ŹRÓDŁA TRANSHUMANIZMU
We współczesnym sporze o przeznaczenie człowieka sytuacja jest klarowna: z jednej strony stoi chrześcijański humanizm broniący niezmiennych praw stworzonej przez Boga ludzkiej natury, z drugiej zaś postchrześcijański transhumanizm wzywający człowieka do ich przekroczenia, wręcz buntu wobec nich, analogicznego do Adamowej pokusy stania się niczym Bóg.
Problem polega jednak na tym, że w swojej krytyce praw natury transhumaniści są w wielu aspektach bliżsi właściwie rozumianym zasadom chrześcijańskiej antropologii, niż współcześni konserwatyści twardo broniący ich niezmienności, którzy zbliżają się przez to do antropologii opartej na zasadach filozofii greckiej. Chrześcijańscy konserwatyści, broniący do ostatniego tchu godności i wspaniałości ludzkiej natury stworzonej przez Boga, zapominają bowiem, że chrześcijańska wizja człowieka z samej swej istoty jest transhumanistyczna. To właśnie swoim transhumanizmem myśl ta od samego początku swego formowania się przełamywała grecki naturalizm.
PAWEŁ GRAD, NIGDY NIE BYLIŚMY LUDŹMI
Żyjemy w czasach nowoczesnego konserwatyzmu. Podstawowe artykuły nowoczesnej wiary – idee natury ludzkiej, godności człowieka, postępu ? głoszone są publicznie tym silniej, im słabsza jest rzeczywista gorliwość żyjących nimi serc. Nowoczesna narracja jest zachowywana głównie dlatego, że porzucenie jej oznacza stanięcie oko w oko z nihilistyczną, przeczuwaną prawdą o człowieku jako bycie dźwigającym się z nicości, niemającym oparcia w żadnej metafizycznej „naturze” znajdującej się u jego podstaw. Wśród doktryn wywodzących się z tego „objawienia” znajdują się posthumanizm oraz oparty na jego założeniach transhumanizm, upatrujący spełnienia się nihilistycznych intuicji w technicznej ingerencji w organizm ludzki.
Chrześcijanie niedawno zorientowali się, że upadek nowoczesnej wiary stanowi szansę dla wiary prawdziwej. Pojawia się tutaj jednak trudność – z jednej strony kres nowoczesnego humanizmu zdaje się oznaczać dla chrześcijaństwa nowy początek, ale z drugiej strony uwalnia on demoniczne siły, które jeszcze do wczoraj powstrzymywane były przez mit humanistyczny. Jeśli humanistyczna utopia nowoczesności była zbuntowanym i zdziczałym dzieckiem christianitas, to czym w stosunku do chrześcijaństwa będzie ponowoczesny posthumanizm?
Odpowiedzi na to pytanie udzielić można tylko, odpowiedziawszy wcześniej na inne pytanie: czy chrześcijaństwo jest religią humanistyczną?
MÁTYÁS SZALAY, CYBORGI PRZYJMUJĄCE EUCHARYSTIĘ. ROZWAŻANIA O CIELE W ŚWIETLE TRANSHUMANIZMU I OBJAWIENIA CHRZEŚCIJAŃSKIEGO
Transhumanizm podważa istotność naszej relacji z tym, co boskie – według transhumanistów stawką gry jest jedynie przezwyciężenie ograniczeń cielesnych. Idea promowania egzystencji cyborgicznej to konsekwencja sekularyzmu, ideologii opartej na oddzieleniu sfery ponadnaturalnej od naturalnej. Sekularyzm jest odpowiedzialny za fragmentację naszego świata społecznego, która z kolei doprowadziła do sprowadzenia religijności do poziomu zwykłej uczuciowości właściwej ściśle określonemu prywatnemu wymiarowi życia jednostki. Kluczowe dla ponowoczesnej ideologii głównego nurtu jest zagubienie dramatycznego charakteru stwierdzenia „Bóg umarł”. To czy jesteśmy z Bogiem, czy przeciwko niemu, okazuje się być drugorzędne wobec realnej, namacalnej możliwości, która znajduje się już na wyciągnięcie ręki: czy możemy stać się niczym bogowie? Kogo obchodzą dyskusje o odległej możliwości życia wiecznego, jeśli dziś obowiązuje pytanie: czy możemy dłużej i lepiej żyć w rzeczywistości postrzeganej empirycznie?
JENNIFER JEANINE THWEATT-BATES, SZTUCZNE MACICE I NARODZINY CYBORGÓW. POSTGENDERYZM I TEOLOGIA
Kluczowa jest podstawowa dla transhumanizmu wiara w obiecane przez technologię przekroczenie biologicznej spuścizny – w tym przypadku chodzi o płeć biologiczną [sex] oraz płeć społeczną [gender]. Płeć to rzeczywistość cielesna, która nie określa ontologicznie osoby ludzkiej, jak chcieliby esencjaliści; płeć to rzeczywistość cielesna, która negatywnie ogranicza pełen potencjał osoby ludzkiej. Taki pogląd na płeć, który widzi w niej cielesną rzeczywistość krępującą lub ograniczającą, ale także nie definiującą osoby, ma sens tylko w ramach, odziedziczonego po oświeceniowym humanizmie, dualizmu antropologii transhumanistycznej. Ciało, nawet jeśli wywiera (negatywny) wpływ na formowanie osobowośc, nie jest ontologicznie skończone. Technologia może, a nawet powinna, interweniować i odczarowywać iluzję ontologicznej konieczności i przypisania płci – tworząc w rezultacie przestrzeń pomiędzy osobą ludzką a płcią ciała.
AARON RICHES, TAJEMNICA MAŁŻEŃSKA. O RODZINIE, ANARCHII I TRANSGRESJI SEKSUALNEJ
Dokonało się to, lub zostało sprowokowane, poprzez niemal uniwersalną technicyzację ludzkiej seksualności, która rozłącza intymność seksualną z intymną osobistą wiernością oraz z poczęciem i urodzeniem dziecka. Te dwa aspekty są ze sobą powiązane, ponieważ ryzyko płodzenia, istniejące w chrześcijańskiej drodze intymnej cielesności, nierozerwalnie łączą się z głębszą osobistą więzią i zaangażowaniem kochanków, mających śmiałość w uścisku ryzykować poczęciem dziecka. W ten sposób droga do posthumanizmu wiedzie przez drogę antykoncepcji: celowa techniczna sterylizacja płodnej miłości, która oddziela tajemnicę wcielonej miłości od płodności, rozbija na kawałki najbardziej podstawowe i osobiste doświadczenie ludzkiej miłości, sztucznie wznosząc podział w tym, co jest skutkiem dwustronnego ofiarowania siebie, dokonującego się w parze ludzkiej. Niszczy oczekiwanie w przygotowaniu na niespodziewany dar pod postacią dziecka. Jednak aby post-humanizm stał się w pełni kompletny, musi zostać ratyfikowany przez kolejną techniczną separację – technikę reprodukcji wspomaganej. Od tego momentu tajemnica nowego życia nie potrzebuje już objawiać się przez intymność seksualną czy czynność ciała wykonywaną z miłości. Doświadczenie ludzkiej miłości jako podstawy spłodzenia dziecka musi być teraz normatywnie podkopane. To wszystko przygotowuje grunt pod kolonizację dziecka i rodziny przez połączone siły rynku, nowoczesnego państwa i techniki.
KRAJOBRAZY DUCHOWOŚCI, KTÓRA JESZCZE NIE NADESZŁA, Z JACKIEM DUKAJEM ROZMAWIAJĄ KRZYSZTOF NIEWIADOMSKI I RAFAŁ TICHY
Śmierć nie jest wpisana „w samą naturę” – znamy gatunki nieśmiertelnych roślin i zwierząt. Problem stanowi tu nie organizm jako taki, lecz stopień jego złożoności związany z biologicznymi podstawami świadomości, inteligencji. W wersji soft chodzi o umożliwienie życia dowolnie długo – nie dajemy gwarancji nieśmiertelności (każdy może ulec nieszczęśliwemu wypadkowi, popełnić samobójstwo lub zostać zabitym), ale znosimy dotychczasową gwarancję śmierci, zatrzymujemy zegar biologiczny odliczający resztę twojego życia. W wersji hard chodzi o dosłowną gwarancję nieśmiertelności, tzn. o stuprocentową pewność, że cokolwiek się stanie, że nawet jeśli sam byś tego pragnął, to nie umrzesz, będziesz istniał w nieskończoność. Tutaj podstawą jest mariaż kosmologii z teorią informacji, w którym cały wszechświat zostaje sprowadzony do informacji, a ona nie ginie nigdy, jest procesowana w nieskończoność.
W jaki sposób teologia mogłaby przezwyciężyć tak radykalną zmianę warunków brzegowych człowieczeństwa? Przede wszystkim redefiniując śmierć. Wyczuwam już zresztą pierwsze zapowiedzi tej mutacji semantycznej.
MICHAŁ CYPRIAN KACPRZAK, NO FUTURE. TRANSHUMANIZM STANISŁAWA LEMA
Cóż to oznacza? Wcześniej czy później wytwory ludzkiej technologii staną się mądrzejsze od swoich twórców. W tej sytuacji naturalnym i wygodnym rozwiązaniem będzie stopniowe przejmowanie przez nie kontroli. Przy czym chodzi tutaj nie o jakiś bunt maszyn (Lem taką możliwość stanowczo odrzucał jako niedorzeczną), ale o przekazywanie komputerom kompetencji zarządczych. Jeżeli człowiek nie zechce się doskonalić, co w tym wypadku oznacza „podkręcanie” intelektu, to stanie się de facto nieświadomym wykonawcą rad superkomputerów. To właśnie oznacza cytowane „głowę stracisz”. Jeżeli jednak człowiek zechce sam zrozumieć świat i swoje supermaszyny, to będzie zmuszony porzucić, na drodze kolejnych ulepszeń, także człowieczeństwo. Będzie musiał „abdykować z rozumu” na rzecz Rozumu. Człowieczy intelekt jest niedoskonały, ewolucja obdarzyła nas nim tylko w takim zakresie, w jakim było to dla niej opłacalne i zwiększało skuteczność przekazywania genów. Sam postęp technologiczny wymusi taki rozwój wypadków.
THOMAS RYBA, REPLIKANCI I SZATAŃSKIE CIEMNE MŁYNY. TRANSHUMANIZM W „ŁOWCY ANDROIDÓW” RIDLEYA SCOTTA
Ridley Scott i jego scenarzyści wywołują wspomniane oświecenie dzięki wykorzystaniu wytartego sformułowania: „oczy są zwierciadłem duszy”, które umieszczają w filmie w formie przekształconego, poddanego wielu ironicznym przekształceniom, ideogramu. W Łowcy Androidów oko i różne znaczenia „wzroku” używane są jako kluczowe tropy odnoszące się do sposobów, na jakie ludzie wydają poprawne lub błędne sądy o osobowość innych. Oko pełni tutaj podwójną funkcję – z jednej strony odsyła do wzroku, który pochodzi ze światła (lux), a z drugiej do wzroku, który pochodzi z wewnętrznego oświecenia (lumen) . Innymi słowy, oko pojawia się jako podwójna figura oznaczająca zarówno przeciętną zmysłowość nie prowadzącą do rozeznania [rzeczywistości], jak i takie rozeznanie, które pozwala ujrzeć prawdziwą wartość i znaczenie rzeczy (phronesis). Tak właśnie działa okulocentryzm tworzący oś, wokół której rozwija się wątek wyzwolenia. Obok dualizmu wzroku pojawia się trzeci, ściśle z nim związany, ale komplikujący sytuację, czynnik, który w filmie służy za prawdziwą cechę określającą osobowość czy też za jej symptom – i tak właśnie powinien być postrzegany. Czynnikiem tym jest pamięć.
RAFAŁ TICHY, MESJAŃSKIE OBLICZE TRANSHUMANIZMU
Idea transhumanizmu nie mogłaby się narodzić w umysłowości Zachodu, gdyby myśl judeochrześcijańska nie poddała gruntownemu przewartościowaniu wcześniejszej archaiczno-greckiej wizji człowieka. Dla Greków człowiek jako część doskonale uporządkowanego i zamkniętego w kole przemian kosmosu, sam też pozostawał zamknięty w granicach swej natury. Tymczasem z perspektywy judeochrześcijańskiej kształt świata pozostaje kwestią otwartą. Stworzenie kosmosu nie kończy bowiem aktu kreacji Boga, lecz znajduje swoje przedłużenie w historii człowieka. Ta zaś nie jest ukończona. I nigdy taką nie była. To oznacza, że ostateczny horyzont naszego doskonalenia nie jest przesądzony jakąś ontyczną granicą. Jeszcze się nie okazało kim będziemy.
Ta eschatologiczna wizja ludzkiego rozwoju, nie dotyczy nas jednak tylko jako jednostek doświadczających przemiany ducha i ciała. Myśli judeochrześcijańska wyprowadziła człowieka poza jeszcze jeden wymiar greckiego naturalizmu. Chodzi o kwestię społeczną. A ściśle rzecz biorąc o ostateczne przeznaczenie człowieka w wymiarze społecznym, o to w jaki sposób odnajdzie on swą idealną polis i jak będzie ona wyglądała. Problem ten może z perspektywy wąsko rozumianej idei transhumanizmu wydawać się marginalny, ale w istocie jest z nim ściśle, wręcz strukturalnie związany. To, że u źródła zachodnich mesjańskich doktryn społecznego postępu stoją ci sami Ojcowie, którzy otworzyli drogę do myśleniu o człowieku jako przekraczającym naturę, nie jest przypadkowe. Przeciwnie, to dwie strony tej samej mesjańskiej transgresji.
ERIK PETERSON, MONOTEIZM
Żydzi nie byli monoteistami. Nie ma Boga oprócz Jahwe (negatywne wyznanie wiary w jedyność), Objawienie, Synaj. Jeden Bóg, Jeden Lud, Jedna Świątynia. W diasporze. Jahwe = kosmiczna zasada jedności. Czysto teoretycznie. Żadnych konkretnych konsekwencji. Wierzący w Jahwe poganin nie może żyć poza żydowskim ludem; musi zostać Żydem i poddać się obrzezaniu. To dowód, że nie istnieje żaden abstrakcyjny monoteizm. Taki jest postrzegany jedynie jako eschatologiczna sytuacja graniczna. W czasach ostatecznych Żydzi zatryumfują nad poganami. Wtedy poganie uznają Jahwe za Pana. Czyli znowu całkiem niemonoteistycznie. Żydzi nigdy nie powiedzą jak mahometanie: Jeden Bóg – Jeden Prorok.
ERIK PETERSON, IMPERIUM, CHRYSTUS I ANTYCHRYST
Królestwo Boże przepowiadane przez Jezusa oznacza przeciwieństwo cesarstwa [Reich] Rzymian. Jezus żywił obawę przed imperium, przed ukazaniem się Antychrysta w cesarstwie rzymskim. Złożył z siebie ofiarę, aby udaremnić pojawienie się Antychrysta. W ten sposób pokonuje zarówno imperializm, jak i groźbę Antychrysta. Od tego momentu rzeczywiste życie jest tylko w Kościele, a nie w państwie, a tym bardziej nie w imperium.
ERIK PETERSON, KSIĄŻĘ TEGO ŚWIATA
Polityczne panowanie w ramach światowego imperium jest nie do pomyślenia bez współpracy anioła, bez anielskiego oddziaływania na człowieka, który podejmuje taką próbę panowania nad światem. W tym sensie geniusz dziejów (Napoleon itd.) jest konkretnym człowiekiem natchnionym przez aniołów (dobrych lub złych). O ile król narodowego królestwa nie musi być „demoniczny” czy „genialny”, o tyle król światowego imperium musi być taki zawsze. Dlatego cesarze rzymscy nie mogli być zwykłymi ludźmi – i stąd bierze się usiłowanie, aby stać się Bogiem.
ERIK PETERSON, CUDA ANTYCHRYSTA
Nie byłbym teologiem, gdyby kwestia telewizyjnej transmisji Mszy Świętej nie wprawiała mnie w zakłopotanie. Niepokojem napawa mnie stawiane w kontekście techniki pytanie o „przestarzałość” człowieka , a także nachodzą mnie wątpliwości czy istnieje jeszcze „duch”, który czułby się na tyle mocny, żeby używać ziemskich podpórek zgodnie z własnym celem, oraz czy na przykład fotografowanie nie znosi „rzeczywistości ducha”, wprowadzając na jej miejsce iluzję, która następnie staje się przedmiotem handlu. Czy możemy powiedzieć, że w ciągu nadchodzących lat coraz tańsze stanie się dokonywanie przekładów również w dziedzinie ducha? Zastąpienie natury przez technikę, zamiast przez to, co nadprzyrodzone, jak niegdyś głosiła chrześcijańska eschatologia, jest dla teologów czymś niepokojącym. Chodzi tu o coś więcej niż tylko o nieadekwatne użycie języka w wysoce abstrakcyjnych kwestiach, lecz właśnie o zjawiska zmysłowe (np. sztucznego satelitę), a mówiąc teologicznie: o „cuda” Antychrysta, które polegają na małpowaniu cudów Boga przy pomocy techniki. Jako teolog, o „cudzie techniki” nie mogę wydać sądu innego niż Piotr o cudzie Szymona Maga.
ERIK PETERSON, TRANSLATIO IMPERII
Co do kwestii Imperium Rzymskiego: Ojcowie Kościoła rozróżniali cztery światowe imperia, z których ostatnie to właśnie Imperium Rzymian. Rzymskie imperium powstrzymuje przyjście Antychrysta, gdy ono upadnie, zacznie się czas ostateczny. Za tym wyobrażeniem stoi następująca myśl: po wcieleniu nie ma już miejsca na kolejne etapy historii świata, które symbolizowane były przez cztery imperia o zasięgu światowym; potencjalnie historia świata dobiegła końca, stąd wszystko, co jeszcze jest w niej historyczne, można już interpretować wyłącznie jako historię Rzymu (stąd koncepcja translatio imperii itd.). Pod pewnymi warunkami należy uznać prawo do takiego ujęcia. (Czy można powiedzieć: „Rzymianie pozostają aż do Sądu Ostatecznego” tam, gdzie przecież musiałoby to znaczyć: „Żydzi pozostają aż do Sądu Ostatecznego”?).
HANS MEIER, ERIK PETERSON I PROBLEM TEOLOGII POLITYCZNEJ
Czy jednak Petersonowi w ogóle o to właśnie chodziło, czy zajmowała go kwestia wyższości czy niższości pojęć politycznych (prawnych) wobec pojęć teologicznych, rodzaj ich wzajemnych wpływów i zależności? Wydaje mi się, że jest to typowy dla „nowożytności” sposób stawiania pytań, który z góry zakłada chrześcijański podział na sferę doczesną i duchową. Tymczasem starożytne teologie polityczne oraz ich chrześcijańskie kontynuacje, jak również refutacje – a im właśnie poświęcony jest traktat Petersona – z całą oczywistością poruszają się jeszcze w świecie, w którym teologia i polityka tworzą jedność. Z tego punktu widzenia próba stworzenia „teologii politycznej”, zarówno podejmowana przez „pogan”, jak przez „chrześcijan”, w oczach Petersona stanowi akt trwania przy tym, co minione, reanimowania przestarzałych obrazów Boga i pojęć opisujących świat. Natomiast krytyka tego rodzaju teologii jest wyrazem nowego chrześcijańskiego (trynitarnego) ujęcia Boga i nowej chrześcijańskiej przedmiotowej relacji względem świata. Tematem traktatu nie jest zatem (a przynajmniej nie w pierwszym rzędzie) kwestia „teologizacji polityki” czy „polityzacji teologii”, lecz rozerwanie antycznej symbiozy religii (teologii) i polityki przez chrześcijańskie trwanie obok siebie dwóch odrębnych sfer, zastąpienie theologia civilis dualizmem teologii i polityki.
WOLFGANG PALAVER, „APOKALIPTYCZNY” OPÓR CARLA SCHMITTA WOBEC WOJNY DOMOWEJ
W kontraście do popularnych i powierzchownych interpretacji uznających Schmitta za osobę na sposób fundamentalistyczny wierzącą w objawienie biblijne, pokażę coś przeciwnego – że z utęsknieniem wypatrywał on pogańskiej wersji chrześcijaństwa, która byłaby w stanie ochronić przed zupełnym zanikiem polityczne dziedzictwo tego, co niegdyś uważano za święte. Te raczej daremne nadzieje łączyły się z głoszeniem biblijnej idei katéchonu, w której widział czynnik powstrzymujący, dzięki utrzymywaniu w użyciu rozróżnienia na przyjaciela i wroga, śmierć kultur. W myśl tej koncepcji zanikające społeczeństwa zamknięte, powinny zostać zastąpione przez takie nowe formy struktur politycznych, które wciąż będę pozwalały na przenoszenie wewnętrznych rywalizacji na zewnątrz. Koncentracja na antyapokaliptycznej aprobacie idei katéchonu pozwoli na zrozumienie myśli Schmitta w kontraście wobec kontekstu tworzonego przez apokaliptyczny charakter świata, który jest dziś słusznie rozpoznawany przez coraz liczniejszych myślicieli. Warto przytoczyć chociażby słowa żydowskiego filozofa Jacoba Taubesa, który znał Schmitta i uznawał się za jego apokaliptyczną alternatywę: „Carl Schmitt myśli apokaliptycznie, ale od góry, od strony potęg – ja myślę od dołu”.
MACIEJ SZUMOWSKI, POLITYKA NA PUSTYNI. ŚW. ANTONI PUSTELNIK, CARL SCHMITT I POLITYCZNOŚĆ WALKI DUCHOWEJ
Pozornie nie ma nic bardziej antypolitycznego niż życie mnicha, którego etymologicznym imieniem jest samotność. Wejście na drogę ascezy oznacza całkowite oddanie się powziętemu duchowemu celowi, a więc czemuś, co oznacza konieczność radykalnego zerwania lub przeformułowania więzi społecznych. Choć antypolityczność wydaje się być rewersem monastycyzmu, to jednak mnich jest postacią polityczną. Aby przedstawić znaczenie ascetycznej polityczności, wezmę za przykład św. Antoniego Pustelnika, a szczególnie jego Żywot napisany przez św. Atanazego. Na pewien typ politycznej roli mnicha wskazuje już cykliczny ruch ascety z miasta na pustynię i z powrotem do społeczności ludzkiej, po długim czasie pobytu w samotności. Rzeczywiście można tu mówić o społecznej funkcji mnicha, przynajmniej w warunkach późnoantycznego Bliskiego Wschodu. Polityczność mnicha nie leży jedynie w jego bezpośrednich interwencjach w społeczność ludzką. Tkwi ona przede wszystkim w odbywającej się na pustyni walce duchowej, w której można dostrzec utajoną podstawę społecznych działań człowieka i konfliktów międzyludzkich. Związek pomiędzy wojną wewnętrzną, jaką człowiek i Bóg prowadzą ze złymi duchami, a wrogością ziemską jest z perspektywy pustyni ścisły. Tę pustynną polityczność pozwoli zidentyfikować pojęcie polityczności Carla Schmitta, rozciągnięte na rzeczywistość duchową, oraz teoria mimetyczna René Girarda.
IGNACY MASNY, NATURA SPOŁECZEŃSTW I POLITYKI PO POTOPIE
Wygląda to tak, jakby natura społeczności ludzkich nie znosiła równości. Warto zadać sobie pytanie czy jest to wynik skażenia jej grzechem, czy też Bóg od początku przewidział dla ludzi jakąś hierarchię podległości. W Księdze Rodzaju jest ona wyraźnie dawana w odpowiedzi na występek: Bóg wprowadza hierarchię podległości dla mężczyzny i kobiety, Noe – dla swojego potomstwa. Być może należy patrzeć na te decyzje Boga i Noego, jak na dar, który umożliwia funkcjonowanie w nowej rzeczywistości następującej po grzechu czy występku. W ludzkie relacje, opanowane przez pragnienie panowania, zostaje w ten sposób wprowadzony nowy porządek.
Noe i jego synowie także byli rodzicami wszystkich ludzi. Być może więc również hierarchia podległości im narzucona – podległość potomka Chama wobec jego braci – powinna obowiązywać do dziś w ludzkich społecznościach?
NIE ŻYJEMY W ŚWIECIE SEKULARNYM, Z WILLIAMEM CAVANAUGH ROZMAWIA MICHAŁ ŁUCZEWSKI
Gdy przyszedł na ziemię Jezus, wraz ze swoim mesjańskim przesłaniem, tamten Testament Krwi został zniesiony Testamentem Ciała i Krwi Chrystusa. Oczywiście, nie jest tak, że w kwestii zabijania nie mamy nigdy wątpliwości. Myślałem o tym wczoraj, gdy mogłem odwiedzić Muzeum Powstania Warszawskiego. Są przecież sytuacje, gdy zostaliśmy przyparci do muru, nie mamy już wyjścia, ale też żadnych szans na sukces. Powiem może dość przewrotnie i oburzy to moich polskich czytelników, ale jedynym usprawiedliwieniem dla wybuchu powstania w Warszawie w 1944 r. było to, że było ono skazane na klęskę. Być może brzmi to dla was Polaków nonsensownie, ale tak to postrzegam. Jedyny przypadek, gdy przemoc może być w jakiś sposób wytłumaczona, to taki, kiedy nie ma w niej elementu kalkulacji, gry zysków i strat.
SŁAWOMIR ŻYŻKOWSKI, ANDRZEJ DUDA I IGRZYSKA ŚMIERCI
Kiedy Andrzej Duda wygrał wybory, jego matka życzyła mu, „żeby był głową całego narodu, żeby zjednoczył wszystkich, żeby nasza polityka była święta”. Głowa narodu? Święta polityka? Jedność? Takie słowa nie pochodzą z nowoczesnych, oświeconych czasów, ale z ciemności dawnych wieków. Każde z nich wprawia w ruch zapomniane archetypy, od których oddzielają nas stulecia. Ale jednocześnie życzenie matki odsyła nas w przyszłość, ma w sobie profetyczną moc: przepowiada wywyższenie syna i zarazem jego upadek.
Bronisław Komorowski miał rację. Razem z Andrzejem Dudą nastąpił powrót średniowiecza. Kłopot polega na tym, że tego nowego średniowiecza nie rozumie żaden z komentatorów politycznych, żaden socjolog, politolog czy psycholog. Jedynego klucza do rozumienia średniowiecza dostarczyć nam może samo średniowiecze. Ówcześni legiści, w przeciwieństwie do współczesnych nam prawników, doskonale rozpoznaliby bowiem, co miała na myśli Janina Duda. To dla nich polityka, która dziś jest synonimem konfliktu i nieczystej gry, była obszarem świętości i jedności. To dla nich zasadę jedności stanowił władca, który był głową narodu, mistycznego ciała Republiki, tak jak Chrystus jest głową mistycznego ciała Kościoła. Średniowieczni prawnicy zrozumieliby od razu, że matka w istocie życzyła swojemu synowi, aby stał się królem – i na króla go namaszczała.
O MÓZGU KASZALOTA, BEZSENSIE HISTORII I POGAŃSKICH KORZENIACH, ZE SZCZEPANEM TWARDOCHEM ROZMAWIA RAFAŁ TICHY
Człowiek od historii ucieka. Historia jest cierpieniem, więc człowiek by chciał tego istnienia przedhistorycznego, istnienia w doskonałym wymiarze. Ostatnio mnie to bardzo fascynuje i dużo o tym myślę. Prześladuje mnie myśl o tym, że ludzie, w znaczeniu homo sapiens, są na świecie 100-150 tys. lat, historia cywilizacji liczy sobie mniej więcej 6-7 tys. Często teraz myślę o tych setkach tysięcy lat wcześniej. O tych ciemnych latach istnienia ludzkości, w których ludzie żyli zupełnie poza historią i żyli wtedy w tym idealnym czasie kołowym. Przez tysiąclecia malowali mamuty na ścianach jaskiń dokładnie w ten sam sposób. Pomyśl sobie o skali. My jesteśmy bliżej starożytnego Sumeru niż tamci ludzie po dziesiątkach tysięcy lat, po tylu cyklach pokoleniowych. Nie chodzi mi o cud rewolucji neolitycznej ani o to, dlaczego ona się wydarzyła. Mnie interesują setki tysięcy lat niezmiennego trwania, porządku natury, ale już jednak ludzi, fizycznie identycznych z nami. To nie jest tak, że oni tylko wyglądali jak my, oni byli takimi ludźmi, jakimi my jesteśmy. To były setki tysięcy lat całkowitej niezmienności. Oczywiście coś tam się działo, np. lodowiec przesunął się o 400 km, ale w ich życiu nie zmieniało się nic. Ja nie mam z tego jakichś konkretnych wniosków, ale coś w tym jest, coś się w tym kryje, czego ja nie potrafię wymówić w języku dyskursywnym. Dlatego pewnie piszę książki, bo próbuję dotknąć tego, co mnie tak głęboko fascynuje, np. tych setek tysięcy lat trwania ludzi przed historią. Ludzie byli. No i czy po chrześcijańsku możemy to sobie skonceptualizować jako Eden?
ANDRZEJ FIDERKIEWICZ, DRUGA PŁYTA SZCZEPANA TWARDOCHA
Krytycy zajmujący się muzyką popularną piszą często o „próbie drugiej płyty”. Tak bowiem bywa, że po udanym, docenionym debiucie przychodzi czas na kolejne dzieło, mające potwierdzić klasę wykonawcy, jego energię twórczą, fantazję, nietuzinkowość. Szczepan Twardoch debiutantem od dawna nie jest, zaryzykowałbym jednak muzyczną analogię – Morfina, z racji przyznanego jej Paszportu „Polityki” i czytelniczej popularności, była „pierwszą płytą” autora. Wcześniejsze pozycje, w tym znakomitą powieść szpiegowską Zimne wybrzeża i fantasmagoryczny Wieczny Grunwald, należałoby w takiej perspektywie uznać za produkcje na poły undergroundowe, popularne na listach indies, za dzieła, którym życzylibyśmy większej popularności. Po sukcesie Morfiny przyszedł więc czas na drugą płytę i tu możliwe były dwie drogi: napisać Morfinę 2, albo wyruszyć w zupełnie innym kierunku. Pokusa wyboru pierwszej ścieżki była zapewne duża – Morfina to przecież powieść ambitna artystycznie i napisana z rozmachem, w udany sposób łącząca narracyjne eksperymenty z sensacyjną fabułą, choć – wtrącę swoje trzy grosze – w jakimś stopniu wykoncypowana, zaplanowana „na bestseller”. Tym większe brawa należą się autorowi za to, że wybrał inną drogę. Dzięki tej decyzji (choć sam Twardoch twierdzi, że powieści mu się „piszą”, zapewne więc nie tylko o akt woli tu chodzi) otrzymaliśmy jedną z najoryginalniejszych powieści polskich ostatnich lat.
MICHAŁ SOKULSKI, KULTURA POLSKIEGO ROMANTYZMU JAKO ŹRÓDŁO CIERPIEŃ MONIKI RUDAŚ-GRODZKIEJ. NA MARGINESIE KSIĄŻKI „SFINKS SŁOWIAŃSKI I MUMIA POLSKA”
W 2013 r. ukazał się zbiór studiów Moniki Rudaś-Grodzkiej Sfinks słowiański i mumia polska. Autorka, przyjąwszy konstruktywistyczne teorie narodu, opisuje dziewiętnastowieczną polskość jako „wspólnotę wyobrażoną” i dokonuje dekonstrukcji tego „wyobrażenia”. Tu posiłkuje się: krytyką postkolonialną, gender studies, psychoanalizą. Ten eklektyzm metodologiczny – jak twierdzi – umożliwia jej „dostrzeżenie białych plam w romantycznym dyskursie narodowościowym”. W poniższej recenzji zamierzam te plamy wyeksponować.
Rudaś-Grodzka pisze o ekspansji polskości (narzucaniu katolicyzmu, odbieraniu ziem, „cywilizowaniu”), o „polskim panowaniu” na Ukrainie, polonizacji elit rusińskich w wyniku, którego Ukraina „zaczęła tracić tożsamość narodową”, o „produkcie działań kulturowych, które polegały w dużym stopniu na odebraniu głosu, zdławieniu podmiotowości i zawłaszczeniu źródeł twórczości”. Pisze o konflikcie narodów polskiego i ukraińskiego, a nie szlachty z kozakami. Bunty kozackie traktuje jako walkę ?zarówno klasową, jak i narodowowyzwoleńczą?. Mamy tu ahistoryczne rzutowanie kategorii nacjonalistycznych w świat przednacjonalistyczny, w społeczeństwo stanowe, „unaradawianie zjawisk społecznych z dawnych epok”.
Nie było żadnej polskiej polityki imperialnej rozumianej jako podporządkowanie i wyzysk peryferii przez centrum. Latyfundia otrzymała przecież głównie szlachta rusińskiego pochodzenia. Polonizujące się rody rusińskie, o których wspomina Rudaś-Grodzka „nie kolaborowały”, nie transferowały swoich bogactw do Krakowa. Nie było żadnej scentralizowanej polityki edukacyjnej podług opracowanego w centrum planu, by ruscy i litewscy kniaziowie się polszczyli. Języka nie pojmowano wówczas po herderowsku jako nośnika „ducha narodu”. Litwini, zawierając unię z polską, mówili w języku ruskim, a nie litewskim. Nawet w Mołdawii czy na dworze carskim posługiwano się polszczyzną. Kultura polska była po prostu atrakcyjna. Nadto szlachta polska posługiwała się łaciną, która to odegrała rolę nie „kolonizacyjną”, lecz przyczyniła się do odradzania przednowoczesnej świadomości historycznej Rusinów.
MICHAŁ WARCHALA, WSZYSCY JESTEŚMY APOKALIPTYKAMI. O „ZNACZENIU KOŃCA” FRANKA KERMODE’A
Wiara w Koniec jest zaledwie początkiem. Otwiera bowiem nieskończone właściwie pole możliwości. Można intensywnie przeżywać bliskość Końca, tak intensywnie, że wszystko inne traci sens, a rzeczywistość redukuje się do oczekiwania na finalną chwilę. Można też Koniec „powstrzymywać” i odsuwać w nieokreśloną przyszłość, nie negując przy tym jego realności – istnienie świata jest wtedy antraktem, który się przedłuża, a my nie wiemy, kiedy zabrzmi dzwonek. Końcem może być gwałtowna eksplozja, może nim też być długa, podzielona na wiele epizodów walka albo zanikanie, którego symptomy – jak u człowieka – pojawiają się stopniowo: mundus senescit, świat się starzeje. A co po Końcu? Czy coś w ogóle będzie? Między wyobrażeniem absolutnej nicości, które wyraża niewiedzę, a rozbudowaną wizją nowego początku również rozciąga się cały wachlarz pośrednich możliwości.
WOJCIECH CHMIELEWSKI, BRUNO, MAURA I MERTON
Konrad Czerski jest w powieści Donikąd późnym spadkobiercą wielkiej literatury, mającej za główny temat grzech i odkupienie. Kto czytał Pustynię miłości Claude’a Mauriaka, Adriannę Mesurat Juliena Greena czy Pod słońcem Szatana Georges’a Bernanosa, wie, co mam na myśli. A jeśli ktoś jeszcze nie poznał tych powieści, mam nadzieję, że lektura Donikąd zaprowadzi go właśnie do nich. Do świata ex definitione katolickiego, w którym dusze bohaterów cierpią i pragną zbawienia.
KONRAD CZERSKI, FIKCJA
Swoją drogą ta amnezja – tak to chyba należy nazwać – jest całkiem zajmująca. Rozpoznaję poszczególne przedmioty, ale nie świat, który się z nich składa. Moja pamięć ciała funkcjonuje bez zarzutu. Mogę mówić, czytać, poruszać się, a jednak każde słowo, tekst pisany czy gest jest nowy i obcy. Jeżeli poprzednie lata zmarnowałem na mieleniu liczb, to dlaczego nie pamiętam nawet podstaw rachunkowości, ale matematyki już tak? Każde pytanie zamiast odpowiedzi rodzi kilka następnych. Chciałbym wierzyć, że wszystko się szybko wyjaśni.
Przyklejam skroń do szyby. Mimo że widoki za oknem są teraz mniej pstrokate, wciąż są tak samo nierzeczywiste. Sztruksowe pola, kartonowe zabudowania, blaszane samochodziki, samotne, dwuwymiarowe postacie. Jeżeli ten świat jest jakąś gigantyczną inscenizacją, to jego budowniczemu muszę oddać, że nie szedł na łatwiznę.
STANISŁAW CHYCZYŃSKI, PATER NOSTER
Otóż kapral „Cygan”, idąc krokiem wolnym i spokojnym (był już cokolwiek zmachany, zmęczony, znużony), po minięciu wspomnianej figury, raptem ujrzał trzech mundurowych, stojących przed otwartą na oścież furtką do jakiegoś obejścia, może w odległości stu dwudziestu kroków od piechura, który w okamgnieniu dostał palpitacji serca i przyśpieszonego oddechu. Zwolnił jeszcze bardziej, aby zyskać na czasie, chociaż na dyskretne wycofanie się nie mógł już liczyć, gdyż jeden ze zbrojnych zaczął mu się bystro przyglądać, spokojnie paląc markowego papierosa. Po paru sekundach obserwowali go już wszyscy trzej, przerwawszy rozmowę. Dwa gestapowcy, w długich nieprzemakalnych płaszczach, w charakterystycznych (klasycznie groźna linia!) „rondlach” na głowach i z nieodłącznymi, aroganckimi uśmieszkami „neogotyckich” cwaniaków na licach. Obok , niemal na doczepkę, stał granatowy policjant w typowej czapce nazbyt przesuniętej na tył, co sprawiało mimo wszystko dość idiotyczne wrażenie.
22 sierpnia 2018 o 13:01
[…] apokaliptyczny: Mesjańskie oblicze transhumanizmu. Parę fragmentów tekstów znajdziecie na stronie magazynu, zachęcam do rzucenia okiem. Na zachętę: jest tam rozmowa z Jackiem Dukajem, współczesnym […]
01 sierpnia 2020 o 11:16
[…] apokaliptyczny: Mesjańskie oblicze transhumanizmu. Parę fragmentów tekstów znajdziecie na stronie magazynu, warto rzucić spojrzeniem. Na zachętę: jest tam rozmowa z Jackiem Dukajem, współczesnym […]