Najnowsze wydanie „Europy. Magazynu Idei” (nr 31/2009) przynosi dwa bardzo ciekawe artykuły: tekst Roberta Krasowskiego „Prawicowe dzieci kwiaty, czyli ideowe pozy generacji lat 90.” oraz wywiad Cezarego Michalskiego z Andrzejem Nowakiem, zatytułowany „Opóźniamy tylko katastrofę”. Publicyści „Dziennika” kontynuują ważny cykl środowiskowych rozliczeń prawicowych intelektualistów. Krasowski i Michalski dokonują na łamach weekendowego dodatku do „Dziennika” systematycznej analizy dokonań własnego pokolenia i wzywają kolegów do składania samokrytyki (na ten apel dotychczas odpowiedzieli m.in. Rafał Matyja, Rafał Smoczyński i Wiesław Walendziak).
Choć można do tego przedsięwzięcia mieć zastrzeżenia, to jednak nie sposób się nie zgodzić z ogólną diagnozą Krasowskiego. Jego zdaniem, „dla znaczącej większości prawicowość była tylko formą ekspresji. Stąd też kiedy po latach spojrzymy na dorobek tej formacji, jest on dramatycznie wątły”. Prawicowość lat 90. to w dużej mierze kostium kontestacji. Ów kostium opadł na początku obecnej dekady, odkrywając prawdę, której nikt dotąd nie ujawnił, a mianowicie, że poza kontestacją niewiele pozostało, a prawicowy cesarz jest nagi. Redaktorzy „Dziennika” jako pierwsi powiedzieli to głośno, kończąc festiwal intelektualnej obłudy, uprawiany przez prawicowe elity syte politycznymi sukcesami prawicowych partii oraz renesansem narodowej religijności po śmierci Jana Pawła II. Wielką ich zasługą jest to, że nie oszczędzili nie tylko własnego środowiska, ale również samych siebie i rozpoczęli proces wszechstronnej analizy całego zjawiska określanego mianem polskiej prawicy.
Nie ze wszystkimi stawianymi w tej debacie tezami można się zgodzić, a zastosowana metoda bywa irytująca. Bawi psychoanalityczne zacięcie Michalskiego, który stara się wydobywać z rozmówcy, co ów czuł. Śmieszy wplatanie tu i ówdzie ploteczek oraz wypominanie kolegom marek samochodów, co zbliża perspektywę publicystów „Europy” do dziejów widzianych oczami heglowskiego kamerdynera. Nie da się również zredukować całości intelektualnego dorobku prawicy z okresu III RP jedynie do skrojonego na miarę stroju kontestatorów, co zresztą zauważa sam Krasowski.
Ale redaktorzy „Dziennika” nie bez przyczyny posługują się sentymentalnymi instrumentami, wytrychem kontestacji, sięgają po towarzyskie smaczki dla zilustrowania swoich tez. Bez nich nie mogliby po prostu opowiedzieć swojej historii. Użycie narzędzi historii idei bezlitośnie odsłoniłoby to, co naprawdę po tamtym okresie zostało, a nie byłoby tego zbyt wiele.
Obecna sytuacja intelektualnej prawicy bowiem tylko potwierdza ich ponurą diagnozę. Liderzy konserwatywnej rewolucji lat 90. albo wtopili się w system, by czerpać z niego materialne profity, albo sięgnęli po różnorakie „strategie imitacyjne”, importując zagraniczne ideologie, które mają zastąpić zużyty kostium kontestacji.
Krasowski i Michalski, apostołowie konserwatywnego liberalizmu, z zadowoleniem przyjmują ten stan rzeczy. Rozkład prawicowego myślenia utożsamiają z otwarciem wrót dla ustanowienia w Polsce epoki „końca historii” (co tym łatwiejsze, że polska lewica, obarczona postkomunistycznym balastem, poszła na dno). Dlatego z satysfakcją przyjmują deklarację Andrzeja Nowaka, reprezentanta niepodległościowych konserwatystów starszego pokolenia, że jedyne, co prawicy pozostało, to spowalniać rozkład świata, którego przemiany na liberalno-demokratyczną modłę nic już nie może powstrzymać.
Dla tych, którzy „nie dorośli” do roli akolitów nowego wspaniałego ładu, lektura prawicowych rozrachunków w „Europie” jest cenną lekcją, czego należy unikać, żeby nie wejść w buty poprzedników. Ideologizacja myślenia – albo, mówiąc językiem prawicowych intelektualistów lat 90., „budowa instytucji” – przynosi marne żniwo. Wszystko, co się na nią składa: towarzyskie gierki, romans z mass mediami, wejście w życie partyjne i akceptacja reguł systemu, jest drogą do efektownego, przynoszącego rozgłos oraz kasę intelektualnego i duchowego samobójstwa. Nowe, wychowane po komunizmie, pokolenie intelektualistów nie będzie już mogło tłumaczyć się, mówiąc: „Ale ja nie wiedziałem”.
Nikodem Bończa-Tomaszewski
06 kwietnia 2009 o 13:37
Rozwijając, do pożytków z publicystyki rozrachunkowej Dera zaliczam tekst Smoka, z którym w ogromnej części trudno się nie zgodzić, a z którego wynikają co najmniej dwie ważne rzeczy:
1) że powielanie schematu wojen kulturowych to kontynuacja zafałszowanej samowiedzy neokońskich kserobojów;
2) że używanych przez bojowników tych wojen ideologii i haseł, łącznie z janowopawłową „cywilizacją śmierci/życia”, nie wolno w żadnym razie utożsamiać z katolicyzmem i jego doktryną – podobnie jak haseł ruchu Moralnej Większości z doktrynami różnych denominacji protestanckich (jak pisze Rafał, „Postulaty moralnych krucjat odnosiły się do zasad doktrynalnych protestantyzmu zazwyczaj pośrednio, ideologia hegemoniczna przedefiniowała je na szerszym tle pokrewieństwa postulatów społecznych”).
Prawdziwe wyzwania i prawdziwy katolicyzm są gdzie indziej.
Odpowiedz
Brzost Napisał:
kwiecień 7th, 2009 o 9:58
Gdzie indziej, to znaczy gdzie?
Odpowiedz
Obserwator Napisał:
kwiecień 7th, 2009 o 10:12
„Plwajmy na tę skorupę i zstąpmy do głębi” – do prawdziwej, źródłowej formacji, której te tam różne poparcia dla postulatów legislacyjnych czy moralnych są czwartorzędną konsekwencją.
Odpowiedz
Brzost Napisał:
kwiecień 7th, 2009 o 10:34
Z odpowiedzią na tym poziomie ogólności nie sposób się nie zgodzić. Przeciwnik zapewne tkwi w szczegółach, które trudno rozpatrzyć bez długiej i nocnej rodaków rozmowy.
Odpowiedz