Wizyta Artura Nowaczewskiego w Kutnie na festiwalu Złoty Środek Poezji, które to spotkanie wcześniej zapowiadaliśmy, zaowocowała nową, jak zwykle ciekawą i smaczną notką na blogu gdyńskiego poety i krytyka, który przy okazji pragniemy polecić Państwa uwadze. Oprócz migawek literackich można tam znaleźć zwłaszcza bieżące relacje z wędrówek autora, który jest coraz bliżej zdobycia Korony Gór Polskich, a jednocześnie przemierza też pieszo dziesiątki kilometrów Wybrzeżem i nizinami w głębi kraju.
* * *
Na dworcu w Kutnie nie pękają oczy
Kazik chyba musiał tu kiedyś kilka godzin czekać na pociąg i pewnie stąd wzięła się ta osławiona fraza, że na dworcu w Kutnie jest tak brzydko, że pękają oczy, oczy. W rzeczywistości dworzec w Kutnie nie poraża ani brzydotą, ani brudem. Samo miasto również. Wkraczaliśmy w nie czytając groźne kibolskie napisy, ale nic złego nas nie spotkało. Złoty Środek Poezji leży właśnie tutaj. Przez kilka dni wieczory autorskie, konkursy, spotkania, gadania, odsłaniania poetyckich murales, flanowanie po Królewskiej, flanowanie po rynku. Itede. Itede. Przyjeżdżałem już do Kutna, żeby słuchać poetów czeskich, słowackich, rosyjskich…
Festiwal kameralny, bez wielkiej ilości fleszy, bez tłumów, ale w tym właśnie jego urok. Zawsze kogoś nowego tu poznałem, zawsze była okazja do dłuższej rozmowy. Czas w Kutnie biegnie wolniej. Przez cały czas sączy się piwko w zieleni parku w ogródku piwnym przed KDK. Jest czas na snucie się po mieście, na flaszkę żołądkowej, oddanie czci żołnierzom września itede. Są wreszcie gospodarze – Artur Fryz i Ola Rzadkiewicz, bez których ta impreza nie byłaby tym samym, bo nic się nie dzieje samo, ale jedynie dzięki energii pojedynczych ludzi i ich pasji. Dlatego Kutno nie kojarzy mi się już z piosenką Kazika. To tu Milosz Doleżal opowiada o zamachu na Heydricha w Pradze, to stąd wyjeżdżamy w środku nocy do jakiegoś góralskiego zajazdu, to tu widzimy na rynku pluton Błękitnej Armii Hallera; to tu zdarza się wiele rzeczy, ciąg nazwisk poetów, których tu nie wymienię, bo – do licha – za młody jestem na jakieś memuary.
Snuliśmy się po Kutnie z Dawido w stanie lekko nieważkim, co Majer skwitował stwierdzeniem, że czuje się „jak pięć Stasiuków”. W ogóle przyczepiło się do nas kilka fraz i cytatów, które chodziły za nami krok w krok. Więc byliśmy w środku jakiegoś wielkiego wiersza, który się pisał, ale był już właściwie napisany. W środku tego stanu zaszliśmy do Muzeum Bitwy, gdzie to znajduje się makieta przedstawiająca układ sił przed słynnym uderzeniem generała Kutrzeby w flankę nacierających na Warszawę wojsk niemieckich. Gdy spojrzy się na kraj dookoła – płaski i odkryty jak patelnia, to tym bardziej podziw musi budzić ten zwrot zaczepny Armii Poznań i Pomorze, nacierających, ale jednocześnie się cofających, pozostających w ciągłym natarciu i nieprzerwanym odwrocie. Bo wyobraźcie sobie – z przodu Niemcy, z tyłu Niemcy, Niemcy na południu, Niemcy na północy, na niebie Niemcy. Właściwie wszędzie, coraz bardziej, coraz bardziej dobitnie, coraz bliżej Niemcy… A i to dodać trzeba, że Niemcy są szybsi, bardziej mobilni, bardziej zmotoryzowani. Na miejsce rozbitej dywizji przysyłają dwie nowe a polski żołnierz nie śpi, nie ma chwili wytchnienia. A jednak w pierwszych dniach batalii polska armia odrzuca wroga, który musi cofnąć się o 20 kilometrów… I to wtedy, kiedy stukasy są już nad Warszawą… Dawido słucha tej wołoszańskiej tyrady przyglądając się mundurom polskich żółnierzy. To, co zwraca jego uwagę, że mundury są wąskie w ramionach. To drobni ludzie walczyli, nie jakieś herkulesy, to szczawiki sięgające nam nieraz do ucha…
No i co jeszcze nam zostanie z Kutna to nocny powrót. Czym byłby nocny powrót, gdyby nie odbywał się na skrawku podłogi przy kiblu. Tyle przygodnych znajomości tam zawarliśmy, byli i studenci informatyki i ekipa z zamojskiego liceum jadąca na rzeźbiarski plener do Iławy. Daliśmy kolejny wieczór autorski w PKP i bawiliśmy się przy tym jak dwa młode szczawie. Wzięto nas za maturzystów. Chyba jak na ludzi w okolicach trzydziestki mieliśmy w sobie za dużo radości życia…