Wakacyjne wydanie „Arcanów” (nr 4 / 2009), które na dniach ma znaleźć się w sprzedaży, przynosi ankietę nt. mass mediów oraz ich wpływu na politykę i kulturę, w której głos zabiera m.in. redaktor „44 / Czterdzieści i Cztery” Aleksander Kopiński. Tekst, zniekształcony w druku przez mechaniczne usunięcie tytułu i śródtytułów, przytaczamy w oryginalnej wersji autorskiej.
———-
Dwójmyśląc o mediach
Medialna apokalipsa
Świat został niepodzielnie zdominowany przez środki masowego przekazu. Prasa, radio, a nade wszystko telewizja pożarły rzeczywistość. Po jej dokładnym przeżuciu i przetrawieniu medialna bestia wydala produkty tego procesu poprzez ekrany, głośniki i szpalty gazet. My zaś, współcześni, karmimy się tym, żyjemy w rytmie spożywanych ze smakiem posiłków.
Media pokonały i zaprzęgły do swego kieratu wszelkie formy społecznego życia: kulturę i obyczaje, gospodarkę i politykę. Artyści i pisarze nie tworzą już arcydzieł, lecz projekty, które dzięki odpowiedniej oprawie piarowej stają się wydarzeniami, przynosząc autorom wymierne korzyści. Tradycja, dzięki której możliwe było harmonijne współżycie całych narodów posługujących się ogólnie zrozumiałym kodem kulturowym i pielęgnujących odwieczne nieomal zwyczaje, coraz bardziej ustępuje pod naporem usilnie propagowanych nowinek obyczajowych. Cnoty, z kultywowaniem których wiązano niegdyś renomę i powodzenie w życiu zawodowym, takie jak rzetelność, uczciwość, dbałość o powierzone sobie dobra należące do innych, kapitulują przed imperatywem bezwzględnego dążenia do sukcesu finansowego. Spory światopoglądowe i wszelkie debaty publiczne zastąpione zostały przez talk-shows, w których mężowie stanu i uczeni występują na równych prawach z gwiazdami sportu i show-businessu.
Media odebrały nam nawet dusze. Człowiek współczesny nie posiada już własnych marzeń i aspiracji. Nie kieruje też sam swoim życiem, mimo że zewsząd mami się go postulatem autentyczności, bycia sobą oraz pozornie nieograniczonym spektrum możliwości ekspresji i samorealizacji. Otoczony przez reklamowe miraże, nieustannie stymulujące jego wyobraźnię, łudzi się, sądząc, że wie, czego pragnie. Każde osiągnięte spełnienie powoduje frustrację i wzmaga wszechogarniające poczucie nudy. A raczej działoby się tak, gdyby posiadał jeszcze zdolność do choćby cienia refleksji. Doszczętnie ogłupiony, nieświadom prawdziwego siebie, jak miałby zdać sobie sprawę, że stał się bezwolnym narzędziem manipulacji? Skazany na wieczne uwięzienie w Baudrillardowskiej hiperrzeczywistości symulakrów, pozostanie na zawsze niewolnikiem kompulsywnej konsumpcji, zastępującej zaspokajanie prawdziwego głodu, o którym nigdy się nie dowie.
Media bowiem nie są bezinteresowne i dbają o to, by zachować w tajemnicy fakt osiągnięcia wyznaczonego sobie celu: całkowitego panowania nad ludzkimi umysłami i portfelami. Sztuczne raje, jakimi przykuwają uwagę odbiorców, stanowią element tego samego systemu. Z wysiłków, by je osiągnąć, czerpią korzyści wielkie koncerny, o na ogół niezbyt odległych powiązaniach z rozmaitymi gałęziami przemysłu i handlu. To dlatego informacja, rozrywka i reklama podlegają coraz dalej idącej konwergencji, kierując myśli publiczności ku określonym miejscom, trendom lub markom. W obecnych warunkach globalnego kapitalizmu kartelowego – zarówno w wersji postkomunistycznej, jak też postliberalnej – media pełnią bowiem rolę analogiczną do ośrodków propagandy (jakże wówczas jeszcze prymitywnej!) w XX-wiecznych państwach totalitarnych. I robią to bez porównania dyskretniej oraz skuteczniej.
Media dysponują potężnymi wpływami. Mogą decydować o wynikach wyborów i losach procedur legislacyjnych. Rządzi nimi jednak bez reszty materialny interes, z rzadka tylko i w bardzo ograniczonym zakresie wiązany z projektami ideologicznymi. Powiedzmy szczerze: zakres ten nie wykracza poza konieczność jakiego takiego uzasadnienia obrony wspólników i pogrążania konkurentów. Etykietowanie pierwszych nobilitującymi pojęciami honoru i rozsądku, przypisywanie zaś drugim agresji i nienawiści – oto, do czego sprowadzają się dziś zadania ornamentatorów. Nigdy dotąd może ludzi i zagadnień sztuki i literatury nie traktowano tak jawnie w sposób czysto utylitarny. Współczesne media po prostu mogą sobie już pozwolić na to, czego nie ważyli się robić mecenasi z dawnych epok. Wiedzą bowiem, że są dawcami życia i śmierci, gdyż poza nimi nikt i nic nie istnieje.
W sieci wolności
Obawy, iż mass media mogłyby zawładnąć przestrzenią publiczną do tego stopnia, by wypaczyć dyskurs polityczny albo wręcz zagrozić demokratycznym swobodom, do pewnego stopnia uzasadnione jeszcze piętnaście, dwadzieścia lat temu, dziś trudno traktować poważnie. Obecnie budzą one raczej pobłażliwy uśmiech i nieco zażenowania, że można aż tak nie chcieć przyjąć do wiadomości rewolucji, która dokonała się w ciągu ostatnich dwóch dekad. Choć bowiem historyczne źródła zjawiska określanego mianem środków społecznego przekazu biją w drukarniach, w ubiegłym wieku zaś nurt rzeki informacyjnej poszerzył się znacznie dzięki rozwojowi techniki nadawania za pomocą fal elektromagnetycznych, to przyszłość tradycyjnych mediów rysuje się w zdecydowanie czarnych barwach. Rzeczy naprawdę ważne nie dzieją się już w drukarniach ani stacjach radiowych i telewizyjnych. Prawdziwe życie toczy gdzie indziej. Gdzie? Otóż to: wszędzie.
Upowszechnienie dostępu do sieci jak świat długi i szeroki praktycznie eliminuje możliwość zaistnienia jakiegokolwiek monopolu informacyjnego. Dzięki swej pozbawionej centrum strukturze internet nie daje się kontrolować. Można zerwać poszczególne ogniwa sieci, lecz aby unicestwić ją całą, trzeba by jednocześnie na całym globie pozbawić komputery dostępu do energii elektrycznej. Różnica w stosunku do prasy, radia i telewizji, których przekaz przestaje docierać w momencie zajęcia lub zniszczenia nakładu albo nadajnika, jest diametralna. Tradycyjne media w szybkim tempie tracą swą dotychczasową moc oddziaływania i co za tym idzie znaczenie symboliczne. Nikomu teraz nie przyszłoby walczyć o żadną stołeczną wieżę telewizyjną, jak przed ledwie 18 laty czyniły to narody wyzwalające się spod komunizmu. Możliwość dysponowania mediami pozostaje fetyszem nieuchronnie słabnących i odchodzących w przeszłość, bo anachronicznych polityków.
Nie mniej ważne implikacje posiada fakt, iż internet skłania swych użytkowników do zupełnie innych zachowań niż tradycyjne media. Zamiast przyjmowania postawy biernego konsumenta nadawanych treści zachodzi tutaj konieczność aktywnego ich wybierania i poszukiwania, a więc współkształtowania odbieranego przekazu. Aby coś działo się na ekranie jego monitora, internauta jest zmuszony co najmniej klikać w kolejne linki. I oznacza to coś znacznie więcej niż klasyczny kanapowy zapping z puszką piwa w jednej dłoni, a paczką chipsów w drugiej.
Nawykli do stałej interakcji, szybko nużący się biernością, internauci tworzą społeczność zdolną do podejmowania czynnej działalności. Nie jest przypadkiem obfitość rodzących się w sieci inicjatyw, takich jak bojkoty konsumenckie oraz integrowanie się grup interesów i zainteresowań, a nawet swoistych działań artystycznych w rodzaju flash mobs. Wszystko to odbiega diametralnie od mentalności audiotele, której nosiciele zdolni byli jedynie do brania telefonicznego udziału w teleturniejach. Choć wirtualne kontakty nie wydają się realnym antidotum na postępującą anomię i rozpad więzi społecznych, to można żywić nadzieję, iż użytkownicy sieci okażą się ludźmi o bardziej wyczulonym zmyśle krytycznym, a w rezultacie będą mniej podatni na manipulację od swoich massmedialnych poprzedników. W klasycznym podziale środków przekazu według Marshalla McLuhana na zimne i gorące internet – choćby ze względu na łatwość i bezpośrednią dostępność opcji weryfikowania prezentowanych informacji – sytuuje się się raczej wśród tych pierwszych, których cząstkowy komunikat domaga się uzupełniania przez odbiorcę i przez to nie wywiera nań przemożnego wpływu.
Równolegle dzięki lawinowemu przyrostowi danych w sieci, zwiększaniu przepustowości światłowodów i wydolności procesorów komputerowych zasób możliwości dostępnych dzięki internetowi od dawna już wielokrotnie przekracza ofertę telewizji satelitarnej i kablowej. Nie tylko melomani znajdą bez liku stron rozgłośni internetowych, na których bez końca emitowane są utwory muzyczne w dowolnym stylu – podobnie miłośnicy wszelkiego rodzaju sztuk, sportów, literatury, gier. Sieć dostarcza niezliczonych możliwości przeciwstawnych wobec jakiegokolwiek aktualnie dominującego mainstreamu – ideowego, rozrywkowego, kulturalnego, politycznego. Żaden wybór nie pozostaje bezalternatywny, żadna opcja nie jest jedyną możliwą, nie podlegającą krytyce, nie prześwietloną na wskroś przez rzeszę ogromnie dociekliwych internetowych detektywów. Cyberprzestrzeń jest bowiem sferą totalnej wolności, ze wszystkimi wynikającymi stąd zagrożeniami i wadami, jak obecność pornografii oraz propagandy ekstremistycznej i terrorystycznej, nade wszystko jednak o potencjale ograniczonym wyłącznie zdolnościami ludzkiego umysłu.
Przyszłość nas zaskoczy
Jak zatem jest dzisiaj naprawdę? I która z dwóch zarysowanych wzajemnie sprzecznych tendencji przeważy w najbliższych dziesięcioleciach?
Jest, rzecz jasna, i tak, i tak. W obu tych spojrzeniach zawiera się zresztą sporo przesady, co celowo uwypukliłem, przyjmując perspektywę raz przerażenia potęgą mediów, raz zafascynowania możliwościami sieci. Potraktowane serio każde z tych podejść do rozważanych tu zagadnień jest też, co tu kryć, kuriozalnie jednostronne i zabawne w swym zacietrzewieniu. Mimo że tego rodzaju wypowiedzi, i to wygłaszanych z pozycji autorytetu, nie wstydzą się eksperci z bodaj najbardziej niepoważnej dziedziny w dziejach nauk społecznych – medioznawstwa. Tymczasem w rzeczywistości ani tradycyjne środki masowego przekazu nie pozostają tak wszechwładne i autonomiczne względem zewnętrznych realiów, ani też wirtualny świat nie jest wolny od rozmaitych ograniczeń, filtrowania treści, pozycjonowania poszczególnych typów stron i prób wprowadzania cenzury czy to przez reżimy państwowe, czy – co w przyszłości może mieć o wiele trwalsze dla sieci konsekwencje – przez inteligentne a nieprzezroczyste wyszukiwarki.
Prawdopodobnie też sytuacja będzie się rozwijać jednocześnie w obydwu powyżej naszkicowanych kierunkach. Zjawiska tu już dość mocno wyostrzone, z czasem mogą jeszcze nabrać wyrazistości, którą dziś trudno nam sobie wyobrazić. Niewykluczone, iż doprowadzi to do wykształcenia się podziału na niejako dwie osobne kasty, z których jedną – telemanów – można będzie uznać za spełniony koszmar Witkacego o zbydlęceniu ludzkości w procesie uspołecznienia, druga zaś – internauci – pełnić będzie rolę nowej cybernetycznej arystokracji ducha.
Można się jednak spodziewać, że przyszłość jak zwykle nas zaskoczy. Jedno jest pewne: rozwój technik przekazu, jakkolwiek by nas nie przerażały jego krótkoterminowe skutki, w dłuższej perspektywie przysłuży się upowszechnieniu dostępu i do bieżących informacji, i do zbiorów archiwalnych, i wreszcie do wielowiekowego skarbca kultury. Inna sprawa, że wątpliwe, by konsumentów uzależnionych od sączącej się z ekranów Huxleyowskiej somy interesowało korzystanie z tych zasobów. Ale jeśli tylko zechcą, będą mogli zrobić dobry użytek zarówno z mass mediów, jak i z sieci, względnie jakiejś ich przyszłej hybrydy, w służbie tych samych, co przed tysiącami lat, wieczystych wartości.
Aleksander Kopiński
30 czerwca 2009 o 8:47
Obserwatorze, masz swoją opinię, ale sie z nią nie zgadzasz? :D
Odpowiedz
Kombatant Napisał:
czerwiec 30th, 2009 o 8:51
Moze autor przechodzi pawlakizacje pozytywna hehe
Odpowiedz
Obserwator Napisał:
czerwiec 30th, 2009 o 8:54
„Nie jestem ja na tyle szalonym, żebym w Dzisiejszych Czasach co mniemał albo i nie mniemał.” ;-)))
Odpowiedz
30 czerwca 2009 o 11:29
Obserwatorze, trochę mi pochlebia zaliczenie do „arystokracji ducha” :-DDDD Bo telewizor mi się kurzy, a internet chodzi na okrągło.
Odpowiedz
Obserwator Napisał:
lipiec 1st, 2009 o 1:17
Jako utytułowany i zasłużony pracownik na niwie nauki załapujesz się, Brzoście, zapewne na każdą choćby jako tako rozsądną definicję elity, choćbyś żywił się tylko pyzami i królewiakiem oraz oglądał „Kiepskich” :-)
Odpowiedz
22 grudnia 2009 o 15:28
Aleksandrze, nie mam czasu czytać całości, dokończę w domu, w robocie tylko początek, ale już czuję że mogę ci za ten podziękować, widzę w nim same ciekawe rzeczy, pzdr
ttr
Odpowiedz
Obserwator Napisał:
grudzień 23rd, 2009 o 11:16
Dzięki za dobre słowo i najlepszego świątecznie.
Odpowiedz