„<Powiedz im, kim byłem, bo tylko ty jeden wiesz to naprawdę…> i kiedy mówiłem im o nim, nie mieli nawet cierpliwości wysłuchać do końca. Bo dla nich on już nie istnieje. Jutro będzie wspomnieniem, a pojutrze legendą pełną fałszu i głupoty.”
Marek Hłasko, „Powiedz im kim byłem” (1961)
Aleksander Kopiński twierdzi, że Marek Hłasko był marnym literatem, po jego książki nie warto sięgać, bo nic ciekawego nie można w nich znaleźć, a legendę pisarza podtrzymują jedynie pijackie anegdoty o nim. Jeżeli Marek Hłasko nie był rewolucjonistą w literaturze, to kim był? Kto przed nim pisał w Polsce tak „sucho”, filmowo, dialogami, bez wewnętrznych wynaturzeń o skołowaciałej duszy i wrednym świecie? Owszem, przed wojną można już było przeczytać „przestępczą” prozę Sergiusza Piaseckiego i Urke Nahalnika, ale to nie był ten „oszczędny” typ pisarstwa, co u Hłaski – chociaż tych trzech pisarzy łączyły dwa podobieństwa: brak wykształcenia oraz samouctwo.
Najlepszy w tym kraju
W ostatnim akapicie „Brudnych czynów”, które Marek Hłasko skończył pisać 47 lat temu w sierpniu, jest takie zdanie: „On był najlepszy w tym mieście”. Parafrazując te słowa, można napisać: „On był najlepszy w tym kraju”. Chodzi oczywiście o autora tych słów, który był jednym z najważniejszych polskich literatów drugiej połowy XX wieku.
Zauważyły to również londyńskie „Wiadomości”. W październiku 1956 roku Gustaw Herling Grudziński opublikował na łamach pisma Mieczysława Grydzewskiego artykuł „Ciemność i pętla”, w którym nie szczędził pochwał młodemu pisarzowi. Według niego, w kraju pojawił się nowy i nieprzeciętny talent literacki: „Jest to pisarz z temperamentu demaskatorski, który ma prawie obsesję zdzierania uśmiechniętych i lukrowanych plakatów propagandowych”. Zdaniem Herlinga, młody literat pisał w ten sposób, że rzeźbiąc w słowach, zdrapywał politurę kłamstwa i mitologii propagandowej z powojennego życia polskiego. „Robi on to w sposób na tyle dojrzały artystycznie, że operując samymi tylko realiami, daje coś więcej niż wierny opis fotograficzny. Tworzy atmosferę, i to atmosferę niezapomnianą. Można w parę dni po przeczytaniu Hłaski zgubić jakiś szczegół z tej czy innej noweli, ale pozostaje na zawsze w pamięci straszliwa atmosfera milczącej rozpaczy i półzwierzęcej wegetacji”.
„Rynsztok i Izrael – oto dwa najbardziej udane bieguny twórczości Hłaski” – pisał Wacław Zbyszewski na łamach tych samych „Wiadomości”. Izraelska proza Hłaski kojarzy się przede wszystkim z psem. Wytłumaczył to w jednym z „Listów z Ameryki”. Chodziła za nim okupacyjna scena w pociągu do Warszawy. Polka wsiadła do niego w towarzystwie niemieckiego oficera, a jej pies zaczął biec za pociągiem. „W pewnym momencie oficer zastrzelił jej psa; i śmiał się wraz z tą polską kurwą”. Dalej pisał, że kiedyś otrzymał od matki kundla, który wabił się Miki; „kundla tego zastrzelili nudzący się żołnierze niemieccy”.
Życie wywarło ogromny wpływ na to, co pisał Hłasko i w jaki sposób. Umiał obserwować i słuchać. Gdy brakowało inwencji, sam prowokował niektóre sytuacje. A potem pisał wręcz reportersko i tak, jakby jego literatura miała być od razu gotowym scenariuszem filmowym. Świetnym przykładem na to może być anegdota z planu filmowego „Bazy ludzi umarłych”. Cenzurze nie spodobało się zakończenie scenariusza, które było zbyt pesymistyczne. Podobno dlatego reżyser Czesław Petelski wezwał go na plan filmowy i Hłasko zjawił się tam po kilku dniach. Wszedł do baraku, a ktoś z ekipy miał go powitać słowami:
– Wreszcie jesteś. Musisz zmienić zakończenie.
– No to pisz, bo ja nie mogę, mam rękę w gipsie?
– Co mam pisać?
Hłasko spojrzał na swą usztywnioną dłoń.
– Wchodzi Rączka.
– Co?
– No pisz. Pożyczcie mi pięć patyków, bo jestem spłukany.
– Ale człowieku, nikt tutaj nie ma takiej forsy.
– A ty, dlaczego nie piszesz?
– Cały czas pytam, co mam pisać?
– Wszystko co słyszysz.
Pisał ze słuchu i to, co zaobserwował, zapamiętał, a potem cyzelował. Między innymi dlatego Herling uważał, że Hłasko „tworzy w swojej prozie atmosferę, i to atmosferę niezapomnianą”.
Odszedł w wieku 35 lat. W swojej ostatniej książce „Palcie ryż każdego dnia” Hłasko pisał tak, jakby chciał podsumować swe życie: „Należał do tych, którzy muszą wierzyć, i zawsze wierzył, że Bóg zabije go wtedy, kiedy nie będzie już miał sił, aby żyć, jak żył dotąd. Nie wierzył w karę, lecz wierzył w nagrodę; wierzył, że śmierć będzie nagrodą daną mu przez Boga za całe jego życie, które przeżył w biedzie i ucieczce”.
Pisarz na biegunie
Czołówka „Wiadomości”, czyli główny artykuł na pierwszej stronie pisma z 13 marca 1960 roku, informuje o tym, że Marek Hłasko został laureatem „Wiadomości” za najwybitniejszą książkę Polaka wydaną na emigracji w 1958 roku. Jury wyróżniło młodego polskiego pisarza za powieść „Cmentarze”, którą wydała paryska „Kultura”.
Jednak nie wszyscy byli za przyznaniem nagrody Hłasce, niektórzy z członków komisji konkursowej głośno protestowali przeciwko temu.
Józef Mackiewicz zrobił to listownie, ponieważ nie mógł uczestniczyć w obradach jury. Uważał on, że talent Hłaski został „wyraźnie i sztucznie wyolbrzymiony ze względów na spekulatywny kierunek polityki zagranicznej departamentu stanu USA. Tzn. gdyby ten kierunek był inny i nie stawiał na titoizm w państwach komunistycznych, nie tylko nikt z obcych, ale i mało Polaków słyszałoby coś o Hłasce”. Według Mackiewicza, Hłasko nie zasługiwał na nagrodę również ze względów formalnych, ponieważ była ona przyznawana za książkę emigracyjną, a „Hłasko nie jest, nie był i nie poczuwa się za emigranta”. Dla niego ten młody pisarz był tylko pokłóconym z reżimem komunistycznym młodym komunistą.
Zaraz po tym, jak „Kultura” wydrukowała „Cmentarze”, Hłasko udzielił wywiadu dla prasy („L’Express”). Oto jego fragmenty.
„- Czy był pan komunistą?
– Komunizmu nie ma.
– Czy należał pan do partii komunistycznej?
– Nie.
– W jakich punktach nie zgadza się pan z linią, jaką realizm socjalistyczny narzucił literaturze?
– Nie ja powinienem odpowiedzieć na to pytanie.
– Dlaczego?
– Jest absolutnie jasne, że realizm socjalistyczny jest nonsensem doskonałym. Nie istnieją w literaturze takie rzeczy, jak realizm, neorealizm… Kultura jest rzeczą niepodzielną”.
O atakach na swoją osobę w prasie polskiej i sowieckiej: „Jest absolutnie oczywiste, że w krajach totalitarnych politycy i pisarze znajdują się na przeciwległych biegunach”.
O totalitaryzmie: „Według mnie, jest to realizowanie jakiejś ideologii bez żadnych skrupułów co do metody”.
Dlaczego chce wrócić do Polski: „Pisarz jest niczym bez swojej ojczyzny. Polska jest dla pisarza krajem nadzwyczajnym i warto jest ponieść wszelkie konsekwencje, by żyć w tym kraju i obserwować go”.
O „Cmentarzach” i „Następnym do raju”: „chciałbym ostrzec ludzi przed totalitaryzmem”.
Te i inne zdania wypowiadał dwudziestoczteroletni człowiek, a jakże były one dorosłe. Nie wiem, czy Mackiewicz czytał ten wywiad, jeżeli tak i przemilczał go, było to wredne z jego strony.
Honor i radość
Inne obawy co do nagrodzenia Hłaski miał Ferdynand Goetel, który bał się reakcji pisarza na wyróżnienie przez emigracyjne pismo. Po czasie okazało się, że Hłasko był po prostu za nią wdzięczny. List do redaktora Grydzewskiego rozpoczął słowami: „Pragnę z całego serca podziękować za honor i radość, które mnie spotkały. Pragnę Pana prosić, aby podziękował Pan łaskawie w moim imieniu wszystkim, którzy przyznali mi nagrodę. […] Proszę mi tylko wierzyć, że jestem głęboko szczęśliwy, iż nagrodę otrzymałem w tym momencie, kiedy sam przestałem być przyjacielem własnego pisarstwa”.
Dla Tadeusza Nowakowskiego Hłasko nie był kimś wyjątkowym, choć jego przemówienie podczas obrad jury nie było przeciwko „pięknemu dwudziestoletniemu”: „To szczerze utalentowany nowelista. Chciałbym tylko […] przestrzec panów przed jedną sugestią: że Hłasko jest wyrazicielem młodego pokolenia w Polsce. Żaden z młodych ludzi z kraju, z którymi się spotykałem, nie utożsamiał się z Hłaską. Wydaje mi się, że obraz nakreślony przez Hłaskę jest trochę uproszczony, sytuacja w Polsce jest znacznie bardziej skomplikowana niżby to można wnioskować z jego utworów”.
Gdy do głosu doszedł Grydzewski, przedstawił laudację na część Hłaski: „<Cmentarze> są, tak rzadką w literaturze polskiej, powieścią zdzierającą maskę, odkłamującą i piętnującą […]. W <Cmentarzach> pali się święty płomień oburzenia […]. Protest zawarty w <Doktorze Żiwago> jest kwileniem wobec gromów, które miota Hłasko […]. <Cmentarze> dzięki introspekcji psychologicznej i wulkanicznemu talentowi narracyjnemu autora wpisują się do panteonu prozy polskiej”.
Grydzewskiemu wtórował generał Marian Kukiel: „Było dla mnie szkopułem, czy Hłasko należy do literatury emigracyjnej. Ale doszedłem do przekonania, że ten człowiek, będąc wolnym i na emigracji, nie mógłby napisać z większą odwagą i z większą pasją <demaskatorską>, jak się mówi w kraju. I że ta książka, ponieważ zjawiła się i na emigracji, a w kraju, jeżeli była tam napisana, była pisana do szuflady, czyli na emigracji wewnętrznej, bo nie miał zapewne złudzeń, żeby to kiedykolwiek tam mogło się ukazać – może być potraktowana chyba przez nas jako należąca do nas, do literatury emigracyjnej. […] I zdaje mi się, że jak roztrząsnąłem to w moim sumieniu, jest to jedyna kandydatura”.
Zygmunt Nowakowski wprost przyznał, że „Cmentarze” były jedyną książką wydaną w 1958 roku, która wywarła na nim najsilniejsze wrażenie, a nawet wstrząs.
„Hłasko to dziki, bujny, samorodny talent literacki, ale Hłasko jest bardzo młodym i prawdopodobnie jeszcze bardzo mało wyrobionym człowiekiem. Przymusowo czy dobrowolnie, bo tego nie wiem, przebywa poza granicami Polski, to ogniowa próba, która albo go zniszczy, albo wyjdzie z niej pisarz nieprzeciętnego formatu” – mówił podczas obrad jury Jan Rostworowski. Były to wręcz prorocze słowa, bo Hłasko napisał jeszcze na emigracji świetne książki, ale uchodźstwo go w ostateczności zabiło, nie jako literata, ale jako człowieka.
Tymon Terlecki scharakteryzował Hłaskę jako być może prymitywny talent, ale wspaniały: „Wszyscy mamy pewne zastrzeżenia co do Hłaski, ale nie starajmy się być jego akuszerami, nie starajmy się go ulepszać i wychowywać. Mam wrażenie, że Hłasko sam wie, co należy robić. To, że teraz milczy, tylko dobrze o nim świadczy. Ufam, że ten wielki talent nie zginie. Wszyscy chodzili do szkół, Hłasko nie chodził. Przeszedł straszne rzeczy […]. W końcu nastąpił gwałtowny wybuch. I co się stało? Stało się to, że książka jego zrobiła karierę międzynarodową. Była to erupcja, powiedziałbym: podświadoma, ukazująca niedolę, ucisk, terror polski. Książka poszła w świat, świat ją momentalnie zrozumiał”.
Już w pierwszym głosowaniu na powieść Marka Hłaski padła większość głosów (m.in. Grydzewskiego, Kukiela, Wierzyńskiego). W ten oto sposób młody pisarz z Polski został wsparty kwotą 100 gwinei. Nagrodę ufundował Auberon Herbert, który tak podsumował tamte obrady komisji konkursowej: „Hłasko dał w swojej książce świadectwo, może i przesadne, ale jednak naoczne, tego, co rzeczywiście w Polsce jest, i tego, co każdy widzi”.
Wara od Hłaski
Gdy dziesięć lat później Hłasko zmarł, na szpaltach „Wiadomości” znów można było znaleźć jego nazwisko. W obronie zmarłego pisarza przed niemieckimi żurnalistami stanął Tadeusz Nowakowski, który podczas obrad jury w 1959 roku przestrzegał kolegów, by Hłaski nie traktować jako głosu młodego pokolenia. Teraz broniąc go, pisał: „sukces tego dorosłego chłopca o pękniętym w dzieciństwie sercu bynajmniej nie jest jętką-jednodniówką. Przeciwnie: na przekór świętoszkom, ignorantom i kauzyperdom, którzy tak chętnie ferują niechętne wyroki o przedwcześnie zmarłym pisarzu, nazwisko Hłasko nierychło zatrze się z pamięci znawców i wielbicieli literatury polskiej”.
Obok tego tekstu, na pierwszej stronie Jadwiga Maurer pięknie napisała o pisarzu: „Marek Hłasko, idealista bez ideału, patriota bez ojczyzny, katolik oderwany przypuszczalnie od Kościoła, pielgrzym bez cudownego miejsca, przeżywający wiecznie swój Sturm und Drang, był romantykiem urodzonym pod nieszczęśliwą gwiazdą epoki”.
W podobny sposób pisał na drugiej stronie w tym samym numerze „Wiadomości” Henryk Grynberg, który swój tekst wspomnieniowy o Hłasce zatytułował: „Ostatni samotny romantyk”, a zakończył go akapitem: „To był jednak olbrzym. Jak on w ogóle przetrwał tyle lat? Kiedy mi powiedziano, że samobójstwo, nie byłem wcale wstrząśnięty. […] Wstrząśnięty byłem dopiero, gdy się okazało, że to nie było samobójstwo. Że wcale nie chciał umierać. Że chciał tylko zasnąć, aby nazajutrz obudzić się i pisać. Żeby żyć i nie poddawać się – jak prawdziwy mężczyzna. Taki, jakim zawsze pragnął być – Marek Hłasko”.
Kilka tygodni później Zdzisław Kosiński, który w marcu 1968 roku dał entuzjastyczną recenzję „Sowy, córki piekarza”, wydrukował w „Wiadomościach” próbę krytycznej oceny Hłaski. Jednak krytyka zmieniła się w laurkę: „Czytelników potrafił przykuć do książki fascynującą fabułą, a znawcy uznali w nim z miejsca pisarza o wielkim talencie”; „Powieści Hłaski czyta się jak scenariusz filmowy”; „Nikt nie zaprzeczy, że jest to rzecz napisana z talentem, a może niektórzy zgodzą się ze mną, że jest to rzecz genialna. <Sowa, córka piekarza> jest powieścią o misternej konstrukcji, że zależnie od punktu widzenia można jej dać prawie nieskończoną ilość interpretacji”.
Gombrowicza pozostawmy snobom
Pół roku po śmierci pisarza w „Wiadomościach” ukazał się tekst Wacława Zbyszewskiego, który nie pozostawiał czytelnikom złudzeń: „Hłasko – to był na pewno nieszczęśliwy człowiek, to był wykolejeniec, to był zmarnowany talent, to był prymityw, ale ten pisarz z Bożej łaski to był jeden z największych talentów pisarskich w Polsce powojennej, a nawet w literaturze naszej XX wieku”; „Sława Hłaski spadnie na nas, choć za życia tak mało mieliśmy z nim więzów. Musimy go ex post adoptować, rozsławić, gloryfikować, to wielka pozycja, to wielkie nazwisko, to wielki kapitał literacki. A Gombrowicza pozostawmy snobom, klikom i pozerom”.
Sebastian Reńca
Autor jest historykiem i publicystą. Wydawnictwo Prozami opublikowało właśnie jego debiutancką powieść „Ślady”. W drugim numerze „44 / Czterdzieści i Cztery” ukaże się fragment jego nowej powieści pt. „Z cienia”, opowiadającej o tuż powojennych losach żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych, zamordowanych w wyniku ubeckiej prowokacji.
13 września 2009 o 9:34
No fajnie, że pana Sebastiana text się ukaże w drugim numerze „44”, tylko kiedy to będzie?
Odpowiedz
14 września 2009 o 14:11
aA mnie to wcale nie niepokji żee nr.2 ciągle ni ewyszedl
czekam spokojnie i chęetnie pismo kupie keidy wyjdzie bo dobre jest
Odpowiedz
15 września 2009 o 21:19
dobre jest, ale chciałoby się, żeby wychodziło częściej niż raz na trzy lata. dla kontrastu program w TV beznadziejnie nudny…
Odpowiedz