Niecierpliwie wyczekiwana w naszym kraju beatyfikacja Jana Pawła II nie będzie miała większego wpływu na polski katolicyzm, od dawna bowiem jest on tutaj otaczany kultem należnym świętym. Jeszcze za życia powszechny był olbrzymi szacunek i podziw dla jego charyzmy, niewątpliwej żarliwej pobożności oraz wielkiej miłości do bliźnich. Dodatkowo nakładała się na to naturalna i w pełni zrozumiała duma z wyniesienia rodaka na Stolicę Piotrową, czego językowym objawem pozostaje utrwalona już zbitka słowna „Nasz Papież”, często zapisywana właśnie tak – wielkimi literami.
Obecnie, po jego śmierci ta nasza wyjątkowa cześć dla Jana Pawła II – oprócz wielu pozytywów w postaci rozmaitych inicjatyw duszpasterskich i społecznych, stanowiących odpowiedź na jego wskazania – owocuje również zjawiskami wysoce wątpliwymi z punktu widzenia doktryny katolickiej. Mam tu na myśli choćby coraz popularniejszy publiczny kult papieża Polaka, sprawowany otwarcie i oficjalnie. W polskich świątyniach rzadko kiedy spotkać można wizerunki obecnej głowy Kościoła, natomiast umieszczane od trzydziestu lat, zazwyczaj przy wejściach do zakrystii, fotografie i portrety Karola Wojtyły albo nadal zajmują swoje dawne miejsce, albo przenoszone są na jeszcze bardziej eksponowanych miejscach, niekiedy w prezbiteriach lub wręcz w ołtarzach. Na porządku dziennym jest umieszczanie w kościołach relikwii Jana Pawła II, oddawanie czci zaopatrzonym w nie „papieskim” krucyfiksom i innym przedmiotom kultu, a także zanoszenie do Boga modlitw nie za spokój jego duszy, o co sam prosił w testamencie, ani nawet w intencji jego beatyfikacji, lecz za jego wstawiennictwem.
Wszystko to nie dzieje się tylko z inicjatywy słabo wykształconych teologicznie wiernych świeckich, lecz jest promowane przez duchowieństwo i milcząco akceptowane przez episkopat, którego członkowie bywa, że sami uczestniczą w tego rodzaju ceremoniach. Wystawia to nie najlepsze świadectwo świadomości religijnej polskiego Kościoła, którego przedstawiciele co rusz wyrażają pragnienie rychłego zobaczenia Jana Pawła II w gronie katolickich świętych i błogosławionych. Polacy wyraźnie nie zdają sobie sprawy, że wszelkie formy kultu publicznego zastrzeżone są przez prawo kanoniczne wyłącznie dla osób wyniesionych na ołtarze. Takie przedwczesne i nieuprawnione oddawanie czci kandydatom, co do świętości których Rzym nie wydał jeszcze ostatecznego orzeczenia, jest zaś uznawane za jedną z przeszkód w procesie beatyfikacyjnym.
Z kolei w kontekście krytycznego namysłu nad spuścizną papieża Polaka, jaka zdążyła się już bardzo wyraźnie zarysować w ciągu minionych czterech i pół roku pontyfikatu Benedykta XVI, beatyfikacja Jana Pawła II może mieć złe skutki polskiego Kościoła. Wobec wskazanych braków w formacji doktrynalnej i kwestiach dyscyplinarnych zapewne umocni ona Polaków w przekonaniu, że uprzedzając decyzje, prawo do których przysługuje zawsze jedynie Watykanowi, mieli rację. Można przypuszczać, że po części właśnie pragnieniem uniknięcia takiego efektu podyktowana jest ewidentna powściągliwość Stolicy Apostolskiej. Zezwoliwszy w drodze wyjątku na wcześniejsze otwarcie badań, w normalnym trybie przewidziane dopiero po upływie pięciu lat od śmierci kandydata na ołtarze, od tamtej pory nie odpowiada ona jednak na oczekiwania naszych rodaków, nawołujących do ogłoszenia Karola Wojtyły „santo subito”.
Tej swoistej pedagogii względem Polaków nie sposób odmówić słuszności, szczególnie jeśli wziąć pod uwagę, że czynami i słowami Jana Pawła II legitymuje się u nas także rzeczy odbiegające od katolickiej ortodoksji, o której przywrócenie i podkreślenie wbrew posoborowemu zamieszaniu ostatnich czterech dekad konsekwentnie zabiega Joseph Ratzinger. Tylko bezkrytycznym, niekiedy popadającym w bałwochwalstwo stosunkiem do wszystkiego, co mówił i robił papież Polak, da się wytłumaczyć na przykład niedawne spotkanie „ekumeniczne” pod hasłem „Asyż w Krakowie”. Chęć naśladowania Karola Wojtyły, którego postępowanie niewątpliwie wynikało z głębokich osobistych przekonań, ale już w roku 1986 budziło kontrowersje i spotykało się ze sprzeciwem, między innymi ze strony ówczesnego prefekta Kongregacji Nauki Wiary, doprowadziła do tak gorszących wydarzeń, jak choćby usunięcie krzyża z pomieszczenia w klasztorze Dominikanów, gdzie odbywał się jeden z punktów programu. Zupełnie jak gdyby od czasu pierwszej asyskiej modlitwy o pokój nie dokonała się w teologii katolickiej poważna refleksja nad fundamentami i zasadami relacji wobec innych wyznań chrześcijańskich oraz pozostałych religii, która wszak zaprowadziła Kościół bardzo daleko – od wieloznacznych sformułowań encykliki „Ut unum sint” aż do przejrzystej deklaracji „Dominus Iesus”, bodaj najważniejszego dokumentu całego poprzedniego pontyfikatu.
Jak dotąd niezauważone pozostaje w Polsce również zdecydowane i wielce wymowne przewartościowanie dotychczasowych metod ewangelizacji. Benedykt XVI ewidentnie odszedł przecież od preferowanych za czasów Jana Pawła II masowych celebracji liturgicznych i zabiegów o obecność „eventów” papieskich w medialnych newsach. Nad docieranie do rzesz odbiorców nieprzygotowanych do zrozumienia właściwego sensu katolickiego przesłania przedkłada on zaangażowanie na rzecz upowszechniania duchowej formacji wiernych. Nad podsycanie nastrojów i bazowanie na przeżyciach emocjonalnych – skupienie i kontemplację właściwe przywróconemu do łask tradycyjnemu rytowi mszy świętej. Nad rozmach wizjonerskich profecji – niespieszne rozważanie prawd wiary w kontekście współczesności. I wszystko to nie jest ani tylko, ani głównie kwestią własnych predylekcji papieża, lecz przede wszystkim wynik przemyślenia doświadczeń z okresu poprzednika, który „pancerny kardynał” obserwował wszakże z bardzo bliska. Ten wybór Benedykta XVI nie może być zresztą żadnym zaskoczeniem dla czytelników „Raportu o stanie wiary”, w którym już przed ćwierćwieczem znaleźć można było zapowiedź głównych rysów obecnego pontyfikatu.
Polski Kościół wciąż pozostaje pod przemożnym wpływem poprzedniego Pontifeksa i dotychczas wydaje się niemal nie dostrzegać tych zasadniczych zmian, jakie zachodzą nad Tybrem, oraz nowego kierunku, w którym sternik zwraca Chrystusową nawę. Upragniona beatyfikacja Jana Pawła II niestety tej sytuacji nie poprawi.
Aleksander Kopiński
———-
Tekst jest nieznacznym rozwinięciem tez wypowiedzi autora, udzielonej portalowi Fronda.pl na potrzeby „Audycji poświęconej”, której nie wyemitowało Radio Plus Warszawa.
27 października 2009 o 11:20
nie puszczenie przez kościelna rozglosnie programu z ta wypowiedzia jest koronnym argumentem na slusznosc twierdzen autora hehe
Odpowiedz
27 października 2009 o 14:46
Autor po staremu powtarza tezy Birka i Obartosia. Wstyd, a fe!
Odpowiedz
27 października 2009 o 15:21
Śród rozmaitych błędnych mniemań w Polszcze rozpowszechnionych jest i takie, że cokolwiek dany święty zrobił i powiedział, jest słuszne.
Skoro teraz o pewnych potknięciach śp. Jana Pawła II można rozmawiać tylko ćwierćgębkiem na ucho w piwnicy przy zgaszonym świetle, to po beatyfikacji do sankcji towarzyskich i publicystycznych dojdą pewnie jakieś sankcje kościelne, które duchowieństwo niższego szczebla pewnikim uruchomi w sposób tyleż chętny, co unieuprawniony.
No ale cóż… Amicus mihi Plato, sed magis amica veritas (a przynajmniej disputatio de veritate).
Odpowiedz
18 listopada 2009 o 17:50
Co beatyfikacja i kanonizacja Jana Pawła II – jeśli do nich dojdzie – dadzą polskiemu Kościołowi? No przede wszystkim nowego świętego, nowego orędownika. To samo, co w przypadku kanonizacji, czy beatyfikacji każdego innego Polaka. Zgadzam się, że nie nam wyrokować, kiedy ta beatyfikacja powinna nastąpić, ani – tym bardziej – naciskać, by stało się to jak najszybciej, zgadzam się, że istnieje problem nadmiernego i bezmyślnego uwielbienia Ojca Świętego, ale naprawdę trudno zgodzić się z tezą, że wyniesienie rodaka na ołtarze będzie miało dla naszego Kościoła skutki… negatywne. To, co, jak mi się wydaje, trzeba robić i co, przynajmniej w jakiejś mierze, się dzieje, to rzeczywiście papieskie nauczanie popularyzować, a z drugiej strony wzywać do szacunku i posłuszeństwa wobec obecnego Ojca Świętego. Jednakże budzi mój poważny opór wypowiadanie się w duchu pewnej wyższości wobec hierarchów Kościoła i w ogóle kapłanów – pouczanie ich, co przystoi, a co nie. To jest temat bardzo trudny, zdaję sobie sprawę, bo przecież kapłani nie są ani nieomylni, ani (nierzadko) święci. Ale kto kogo powinien pouczać? Czy przypadkiem nie pomyliły się nam role?
Odpowiedz
Obserwator Napisał:
listopad 18th, 2009 o 23:27
W tak krótkiej wypowiedzi nie sposób zamknąć tematu ani nawet poczynić wszelkich zastrzeżeń koniecznych przed wypowiedzeniem jakiegokolwiek sądu na zadany temat. Za domyślnie przyjęte należy więc uznać np., że nie prorokuje się tu o skutkach nadprzyrodzonych, lecz mówi jedynie o możliwych do przewidzenia na podstawie bieżącej obserwacji efektach czysto ludzkich, psychospołecznych. A te jak najbardziej mogą być negatywne. To po pierwsze.
Po drugie, wyniesienie na ołtarze nie czyni orędownika. Święty jest nim nawet, gdyby nigdy nie doczekał się oficjalnego uznania przez Kościół. Tutaj więc ewentualna beatyfikacja niczego nie zmienia.
Po trzecie wreszcie, co do tych pouczeń etc., nie jest to dla mnie problem, więc nie zamierzam ani się z tego tłumaczyć, ani zaperzać. Z mojej perspektywy smutne wydaje się co innego: że gdyby chcieć mówić tak, jak to postulujesz, trzeba by zejść znacznie poniżej swego poziomu. Powodem są oczywiście zdolności percepcyjne ewentualnych odbiorców po stronie kleru i zwłaszcza episkopatu, czyli owego – jak je nazwał pewien sędziwy zakonnik – poprzebieranego chłopstwa. Choć prawdę mówiąc, z latami przejmuje mnie to coraz mniej lub raczej coraz bardziej przejmuje mnie to… śmiechem.
Odpowiedz
sas Napisał:
listopad 19th, 2009 o 12:34
Nie, nie zgodzę się. Po pierwsze, krytykować postawy, wskazywać ewentualne błędy, to jednak co innego niż krytykować osobę. To jest jasne, prawda? Można przecież napisać „Obserwuję i martwi mnie to, że JP II traktuje się niekiedy tak a tak, że wywiera się nacisk (choćby przez media) na Watykan w celu przyspieszenia beatyfikacji, że tymczasem obecny Ojciec Święty nierzadko nie jest przez naszych wiernych traktowany z szacunkiem”, itp. Sygnalizujemy problem, który uważamy za istotny, którym się przejmujemy, jednocześnie nie wyrażając tak negatywnych ocen na temat kleru. Z całym szacunkiem – naprawdę, nie jest to krytyka osobista – pytanie nie brzmi, czy jest to problem „dla Ciebie”, lecz, czy w ogole jest to problem. Moim zdaniem jest, a mówię to w oparciu o co najmniej dwie wykładnie. Pierwsza to słowa samego Pana Jezusa : „Słów ich słuchajcie, ale czynów ich nie naśladujcie” – przepraszam, że czynię tu analogię do faryzeuszy, ale wydaje mi się, że można te słowa odnieść do naszej sytuacji. Mamy przecież rozum i mamy sumienie – widzimy, że bywa tak, że słowa kapłana i jego czyny zupełnie sobie nie odpowiadają. Bywa tak, że obserwujemy w postawie kapłanów coś, co nas gorszy, co uważamy za złe, albo głupie. Tylko że – tu juz przechodzę do drugiej wykładni – w Dialogu Św. Katarzyny ze Sieny, Doktor Kościoła, znajduje się wyraźne wezwanie do nieosądzania kapłanów – pozostawienia tego samemu Bogu. Oczywiscie, żeby nie było nieporozumień, nie mówimy o sytuacjach, w których kapłan popełni przestępstwo – są to zapewne kwetsie regulowane przez dwustronne umowy państwo- Kościół. Mówimy o sytuacji takiej, jak ta opisana w redakcyjnym tekście – tak, jak zostalo to już powiedziane, sądzę, że rozważniejsze byłoby wyrazić krytykę postaw, a nie osób. Zresztą jest to chyba zasada, którą uznać można za ogólną – o ile mniej byłoby kłótni między politykami, gdyby nie uzywali argumentów ad personam, o ile łatwiej byłoby nam rozmawiać z bliskimi, gdybyśmy krytyki nie brali do siebie, tylko do naszych zachowań właśnie.
W przypadku krytyki kapłanów, bardzo ważną kwestią wydają mi się skutki duchowe takiego właśnie krytycznego oceniania kleru. Nie wiem, czy mieli Państwo podobne doświadczenia – zachęcam Państwa do obserwacji, jakie skutki powoduje w Państwu ciągłe słuchanie, albo myślenie, albo mówienie o tym, że księża to: alkoholicy, oszuści, pazerni na pieniądze, rozpustni, niedokształceni, pospólstwo, itd. No jeżeli tak się rzeczy mają, to co mi będzie taki jeden, czy drugi mówić, co ja mam robić. A czy on się na tym zna? A niech odda część tych swoich pieniędzy, to porozmawiamy. Nie pójdę przecież na mszę do tego, który tak żyje, jak żyje. Proszę Państwa, ja naprawdę nie przesadzam – proponuję przeprowadzić eksperyment i pójść na mszę tego akurat kapłana, którego z jakichś powodów nie znosicie (choćby dlatego, że Was denerwuje sposób mówienia) – i zobaczyć, co się będzie z Państwem działo w czasie kazania. Mogę tylko zapewnić – na podstawie własnego doświadczenia – że jeżeli, za łaską Bożą, wytrzymacie, to naprawdę, w którymś momencie przestanie już przeszkadzać to, że kapłan jest taki, czy owaki. Przestanie to zasłaniać Boga, który przez takiego właśnie kapłana – cudzołożnika, złodzieja, pyszałka, alkoholika – mimo wszystko przychodzi.
Tak właśnie uważam – uważam, że odnosząc się do kapłanów bez szacunku – należnego im nie jako konkretnym osobom, ale jako namiestnikom Chrystusa – sami podcinamy gałąź, na której siedzimy.
Ponieważ wyszło tak długo, już tylko pokrótce odniosę się do dwóch pozostałych kwestii:
na prawie kościelnym się nie znam, ale z jakichś powodów oddajemy kult tylko tym świętym, którzy zostali oficjalnie przez Kościół uznani, nawet jeśli wiadomo, że nie we wszystkich wypadkach takie uznanie było możliwe.
I ostatnia kwestia, proszę o wybaczenie, ale dyskusja na temat, czy lepiej, aby beatyfikacja nastąpiła już, czy może za kilka lat, wydaje mi się jałowa. Na szczęście nie my o tym decydujemy i tak naprawdę nie ma to większego znaczenia.
Z szacunkiem dla Autora i pozdrowieniami dla wszystkich.
Bo tak naprawdę czemu miałyby one służyć?
Odpowiedz
Obserwator Napisał:
listopad 19th, 2009 o 22:05
Wszystko to bardzo ciekawe, ale nie da się ukryć, że problemy, z których się zwierzasz, nie stanowią nawet jakiejś polskiej, historycznie zrozumiałej specyfiki, lecz są udziałem wszystkich społeczeństw pozostających na niewysokim stopniu rozwoju cywilizacyjnego. W takiej rzeczywistości faktycznie trudno bywa oddzielać uznanie z zasady należne urzędowi od szacunku dla sprawującego daną godność delikwenta, na co tenże musi, rzecz jasna, osobiście zapracować. Niestety ma rację Ewa Thompson, twierdząc, że niewiele pod tym względem różni nas od krajów postkolonialnych. I faktycznie nie pozostaje to także bez deformującego wpływu na naszą religijność – z tego można wywieść zarówno prymitywną agresję antyklerykalną, jak i równie prymitywne bałwochwalstwo, powszechne zwłaszcza wśród uwielbiającej autocelebrę hierarchii.
Dalej.
O różnicy między kultem oficjalnym, publicznym a prywatnym, niepublicznym pisałem w tekście, od którego wyszliśmy, więc nie będę się powtarzał.
Co zaś do zasadniczego pytania, postawionego w temacie niedoszłej audycji, to najwidoczniej jednak dziennikarze Frondy.pl i/lub Radia Plus W-wa odczuwali potrzebę zadania go, skoro to zrobili :-)
I na koniec: oczywiście dostrzegam w Twoich wpisach element, powiedzmy, braterskiego napomnienia. Skoro już więc chcesz go udzielać, to prosiłbym o elementarną ścisłość: np. sugerując, że krytykuję osoby, a nie postawy, lub cokolwiek tam jeszcze zechcesz, wskazuj z łaski swojej od razu przykłady, które uczynią Twoje uwagi mniej gołosłownymi. I nie idź przy tym na łatwiznę, wykpiwając się jakimiś tam „duchami”, bo dzięki Bogu teksty składają się z liter. Dlatego jeśli coś w nich jest, to łatwo można to wykazać: cytując.
Odpowiedz
19 listopada 2009 o 23:10
Nie, to nie było braterskie upomnienie. Jeżeli ktoś publicznie porusza jakiś problem, do tego rzecz publikowana jest przez portal, który wręcz zachęca do komentarzy, to wydaje się rzeczą naturalną, że poruszony temat wywołuje reakcje. Przedstawiony przez Autora problem widzę inaczej i przedstawiam swoje zdanie. Nie ma to nic wspólnego z braterskim napomnieniem.
W odpowiedzi Autora pojawia się także wyrażenie, które jest, niestety, manipulacją. Pozostaje mieć nadzieję, że nieświadomą. Pisze Autor, że „zwierzam się z problemów”, sugerując, że mowa o jakichś moich trudnościach, którymi dzielę się z innymi czytelnikami. Stanowczo protestuję przeciwko takiemu określeniu moich wypowiedzi. Jeżeli Autor nie jest gotowy – czy ciekawy opinii innych czytelników, odpowiada na nie w sposób kpiący i sprowadza je do poziomu „zwierzania się z problemów”, pozostaje zlikwidować możliwość umieszczania komentarzy pod własnym tekstem.
Odpowiedz
Obserwator Napisał:
listopad 19th, 2009 o 23:40
Rozumiem, że w takim razie uwagi takie, jak: „mój poważny opór wypowiadanie się w duchu pewnej wyższości wobec hierarchów Kościoła i w ogóle kapłanów” oraz „krytykować postawy, wskazywać ewentualne błędy, to jednak co innego niż krytykować osobę”, nie odnosiły się do komentowanego tekstu? Jeśli tak, trzeba było zaznaczyć, że mowa tu o czymś zupełnie innym niż by się wydawało.
Natomiast sformułowania: „Nie wiem, czy mieli Państwo podobne doświadczenia […]” i „Mogę tylko zapewnić – na podstawie własnego doświadczenia […]” to tylko, jak mówi poeta, jeszcze jeden wynalazek z dziedziny ironii?
Ciekawe to, bardzo ciekawe. Ale w sytuacji takich zakłóceń komunikacyjnych rozmowa rzeczywiście może okazać się niemożliwa.
Odpowiedz
20 listopada 2009 o 12:20
Nie ma o co tu sie spierac. Wiadomo co pisal Davila – przytaczam za kno: ‚Przyglądając się dzisiejszemu Kościołowi (kler-liturgia-teologia) tradycyjny katolik najpierw się oburza, potem trwoży a w końcu wybucha śmiechem’.
Odpowiedz
20 listopada 2009 o 14:53
Szanowny Autorze ? Obserwatorze :-)
Rzeczywiście, nastąpiły zakłócenia komunikacyjne.
Więc spróbujmy jeszcze raz.
1. Niecierpliwie wyczekiwana w naszym kraju beatyfikacja Jana Pawła II nie będzie miała większego wpływu na polski katolicyzm, od dawna bowiem jest on tutaj otaczany kultem należnym świętym. A jakby nie był ?otaczany kultem?, to by ta beatyfikacja miała wpływ na polski katolicyzm? Co to w ogóle jest polski katolicyzm? Beatyfikacja może mieć wpływ na przykład na postawy wiernych (np. pociągać do świętości), ale nie na katolicyzm.
2. Przez ?otaczanie [JPII] kultem należnym świętym?, Autor rozumie, jak sądzę, to, że: ?W polskich świątyniach rzadko kiedy spotkać można wizerunki obecnej głowy Kościoła, natomiast umieszczane od trzydziestu lat, zazwyczaj przy wejściach do zakrystii, fotografie i portrety Karola Wojtyły albo nadal zajmują swoje dawne miejsce, albo przenoszone są na jeszcze bardziej eksponowanych miejscach, niekiedy w prezbiteriach lub wręcz w ołtarzach. Na porządku dziennym jest umieszczanie w kościołach relikwii Jana Pawła II, oddawanie czci zaopatrzonym w nie ?papieskim? krucyfiksom i innym przedmiotom kultu, a także zanoszenie do Boga modlitw nie za spokój jego duszy, o co sam prosił w testamencie, ani nawet w intencji jego beatyfikacji, lecz za jego wstawiennictwem?. No dobrze, tylko niech zechce Autor powiedzieć, ile zaobserwował sytuacji takich, jakie opisał. Ile razy widział w świątyniach relikwie Jana Pawła II, ile razy słyszał modlitwy za jego wstawiennictwem. Czy Autor dysponuje rzetelną analizą tego tematu, która uprawniałaby do wysuwania wniosków, rzetelnymi obserwacjami? Na podstawie czego właściwie formułuje diagnozy?
3. ?Wszystko to nie dzieje się tylko z inicjatywy słabo wykształconych teologicznie wiernych świeckich, lecz jest promowane przez duchowieństwo i milcząco akceptowane przez episkopat, którego członkowie bywa, że sami uczestniczą w tego rodzaju ceremoniach.? Mam podobne pytanie: którzy to i ilu duchownych ?promuje? publiczne oddawanie czci JPII? Którzy to i ilu ?milcząco to aprobuje?. W jakich to podejrzanych sytuacjach ? kiedy, gdzie, kto ? zaobserwował Autor przedstawicieli episkopatu? Aha, i pytanie na marginesie ? jak dobrze sam Autor jest ?wykształcony teologicznie??
4. Zestawmy dwa fragmenty wypowiedzi Autora: ?Polacy wyraźnie nie zdają sobie sprawy, że wszelkie formy kultu publicznego zastrzeżone są przez prawo kanoniczne wyłącznie dla osób wyniesionych na ołtarze?; ?Po drugie, wyniesienie na ołtarze nie czyni orędownika. Święty jest nim nawet, gdyby nigdy nie doczekał się oficjalnego uznania przez Kościół. Tutaj więc ewentualna beatyfikacja niczego nie zmienia?. No chyba jednak zmienia, prawda? Gdyby nie to, Autor nie miałby o czym pisać w analizowanym tekście.
5. ?Wobec wskazanych braków w formacji doktrynalnej i kwestiach dyscyplinarnych zapewne umocni ona [beatyfikacja JP II ? przyp. mój] Polaków w przekonaniu, że uprzedzając decyzje, prawo do których przysługuje zawsze jedynie Watykanowi, mieli rację.? A może raczej beatyfikacja właśnie rozwiąże problem (jeśli rzeczywiście jest on tak istotny, jak twierdzi Autor) i ureguluje kwestie, o których Autor pisze. Zastanawiać się nad tym, czy beatyfikacja powinna nastąpić teraz lub za jakiś czas, to trochę jakby zastanawiać się, czy zima przyjdzie w listopadzie, czy w grudniu. Wszystkie znaki na ziemi i na niebie wskazują na to, że przyjdzie, wpływu na to nie mamy. Jeśli przyjdzie wcześniej, to zaskoczy drogowców, jeśli przyjdzie później, to zasmuci dzieci? Tylko czy to temat na poważny tekst? A że do tematu wywołali Autora inni ? jeżeli Autor (również) uznaje, że nie jest to temat wart specjalnej refleksji, mógł o tym powiedzieć; jeżeli temat Go interesuje, to nie ma co zrzucać odpowiedzialności na innych.
6. ?(?) katolickiej ortodoksji, o której przywrócenie i podkreślenie wbrew posoborowemu zamieszaniu ostatnich czterech dekad konsekwentnie zabiega Joseph Ratzinger? ? ?posoborowe zamieszanie? to ocena Autora ? czy nie jest manipulacją wspominanie w tym kontekście Benedykta XVI? Sugeruje to, że Papież ma w tym względzie zdanie takie, jak Autor. Czy rzeczywiście ma?
7. ?Tylko bezkrytycznym, niekiedy popadającym w bałwochwalstwo stosunkiem do wszystkiego, co mówił i robił papież Polak, da się wytłumaczyć na przykład niedawne spotkanie ?ekumeniczne? pod hasłem ?Asyż w Krakowie?.? Czy jest to krytyka inicjatywy, czy osób, które ją podjęły? Czy naprawdę chce Autor powiedzieć, że organizatorzy i uczestnicy Kongresu to bałwochwalcy? Czy nawet nie zgadzanie się z ideą spotkania (które miało ? zarówno przed laty w Asyżu, jak i teraz, w Krakowie ? inny jeszcze i to istotny aspekt niereligijny, a społeczno-polityczny) i zauważanie wydarzeń, które mogą budzić niepokój, czy nawet to uprawnia do tak daleko posuniętych tez? Dlaczego Autor nie wspomina, że Benedykt XVI w życzliwych slowach odniósł się do idei spotkania w Krakowie?
8. ?Benedykt XVI ewidentnie odszedł przecież od preferowanych za czasów Jana Pawła II masowych celebracji liturgicznych i zabiegów o obecność ?eventów? papieskich w medialnych newsach. Nad docieranie do rzesz odbiorców nieprzygotowanych do zrozumienia właściwego sensu katolickiego przesłania przedkłada on zaangażowanie na rzecz upowszechniania duchowej formacji wiernych. Nad podsycanie nastrojów i bazowanie na przeżyciach emocjonalnych ? skupienie i kontemplację właściwe przywróconemu do łask tradycyjnemu rytowi mszy świętej. Nad rozmach wizjonerskich profecji ? niespieszne rozważanie prawd wiary w kontekście współczesności.? No dobrze, ale czy to, że Benedykt XVI inaczej rozkłada akcenty, inne widzi przed sobą zadania, to oznacza, że odcina się i krytycznie ocenia działalność poprzedniego Papieża? Czy to oznaczać musi, że ?masowe celebracje? i zabiegi o obecność w mediach (czy Autor może przy okazji wyjaśnić, kto niby w Watykanie podejmował ?zabiegi? o obecność eventów papieskich w medialnych newsach) były złe?
9. ?Nad docieranie do rzesz odbiorców nieprzygotowanych do zrozumienia właściwego sensu katolickiego przesłania przedkłada on zaangażowanie na rzecz upowszechniania duchowej formacji wiernych.? A Autor był przygotowany ?do zrozumienia właściwego sensu katolickiego przesłania?, gdy się z tym przesłaniem po raz pierwszy stykał? Czy docieranie do szerokich rzesz odbiorców jest złe i czy wyklucza starania o ?upowszechnienie duchowej formacji wiernych?? Czy takich starań Jan Paweł II nie podejmował?
10. ?Nad podsycanie nastrojów i bazowanie na przeżyciach emocjonalnych ? skupienie i kontemplację właściwe przywróconemu do łask tradycyjnemu rytowi mszy świętej. Nad rozmach wizjonerskich profecji ? niespieszne rozważanie prawd wiary w kontekście współczesności.? Czy należy rozumieć, że, zdaniem Autora, poprzedni pontyfikat sprzyjał lub wręcz zachęcał do podsycania nastrojów i bazowania na emocjach? czy Jan Paweł II nie był papieżem skupienia i kontemplacji? Czy skupienie i kontemplacja towarzyszą tylko mszy trydenckiej? Czy rozmach wyklucza rozważanie prawd wiary? ( Na marginesie : dlaczego teraz jest ?w kontekście współczesności?, a za JPII niby nie?)
11. No i jeszcze o tym ?duchu?. To ja wypiszę kilka sformułowań, żeby Autor mógł ocenić, z jakim duchem się kojarzą: słabo wykształceni teologicznie wierni świeccy, bałwochwalstwo, bezkrytyczny, a potem jeszcze: trzeba by zejść znacznie poniżej swojego poziomu, zdolności percepcyjne ewentualnych odbiorców po stronie kleru, poprzebierane chłopstwo.. . Wystarczy? To zresztą Autor jest tu reprezentantem tej bardziej wykształconej warstwy, więc wie lepiej, niż ja, że litera zawsze idzie w parze z duchem. ;-)
I to moim zdaniem jest zasadniczy temat artykułu: nie sama beatyfikacja, ale to, że Autor zalicza siebie do przedstawicieli lepiej ?wykształconych teologicznie wiernych świeckich? (lepiej niż niejeden przedstawiciel duchowieństwa, w tym episkopatu) i poczucie przynależności do tej grupy nakazuje mu wykazanie błędów i braków u pozostałej części Kościoła. Zarzut mocny, proszę ocenić, czy prawdziwy.
Odpowiedz
Obserwator Napisał:
listopad 22nd, 2009 o 0:52
Podstawowe nieporozumienie polega na oczekiwaniu od publicystyki, by spełniała wymogi socjologii. Ta druga stwierdza np. ustami kościelnego instytutu statystycznego, że od śmierci JP2 z roku na rok zaczęła spadać w Polsce liczba powołań, przedtem utrzymująca się na mniej więcej stałym poziomie. Ta pierwsza zaś dokonuje oceny tegoż faktu i nadaje mu znaczenie, stawiając np. tezę, że gros Polaków nie wyznaje katolicyzmu, lecz wojtylianizm, dlatego śmierć „Naszego Papieża” jest dla nich czymś o wiele poważniejszym niż zmiana „szefa”. Obie mają prawo do tego, co robią, i obie mają swoje miejsce. Tutaj uprawia się tę pierwszą.
Odpowiedz