Dzisiejsza „Rzeczpospolita” przynosi esej Filipa Memchesa pt. „Innej Rosji nie będzie”.
„Polityczną podświadomość Polaków na temat Rosji wciąż kształtują mickiewiczowskie strofy <Do przyjaciół Moskali> – pisze autor. – Żywimy się przesądem, który głosi, że aby stosunki polsko-rosyjskie się poprawiły, Rosja musi się wpierw zdemokratyzować, zliberalizować i generalnie ucywilizować. Kiedy się okazuje, że ów przesąd nie znajduje oparcia w rzeczywistości, czujemy się zawiedzeni i sfrustrowani. Zwłaszcza gdy nasz punkt widzenia różni się od niemieckiego, francuskiego czy amerykańskiego.”
Tymczasem, jak twierdzi Memches, „Projekt upodobnienia Rosji do Zachodu okazał się w latach 90. ubiegłego wieku niewypałem. Niezadowolenie społeczne spowodowane drastycznym przebiegiem transformacji polityczno-gospodarczej stanowiło istotną przeszkodę dla okcydentalizacji Rosjan. Rosjanie chcieli bowiem zachodniego dobrobytu, ale już nie zachodnich narzędzi politycznych i ekonomicznych potrzebnych do jego osiągnięcia. […]
Politycznym narzędziem podniesienia stopy życiowej społeczeństwa rosyjskiego stała się <suwerenna demokracja> […]. W tym modelu, zwanym też bardziej pejoratywnie demokracją sterowaną, procedury demokratyczne służą jako fasada, za którą się kryje podporządkowanie życia politycznego i gospodarczego interesom elity państwowej. Jakiekolwiek przejawy tego podporządkowania tłumaczone są koniecznością zachowania suwerenności państwa wobec nieokiełznanych sił rynkowych, zarówno globalnych, jak i lokalnych. W zamian za to Rosjanie odczuli za Putina w swoich portfelach koniunkturę ekonomiczną napędzaną przez wysokie ceny ropy naftowej i gazu. Rosja poszła więc w ślady nie Zachodu, lecz krajów Zatoki Perskiej, bogacąc się na eksporcie surowców. Wybuch światowego kryzysu zahamował ten proces, ale na razie nie wywołał żadnej zasadniczej zmiany. […]
Dzisiejsza Rosja to rzeczywiście […] państwo kontrrewolucji. Chodzi tu jednak o dość specyficzną kontrrewolucję, w której spełnia się heglowska dialektyka dziejów. Jest to swoista narracja <końca historii>. Chodzi tu o przezwyciężenie sprzeczności i konfliktów rozdzierających Rosję nie tylko na początku lat 90., ale i w szerszym horyzoncie czasowym. Warunkiem tego jest zawarcie w mentalności rosyjskiej wiekuistej zgody między caratem a <dyktaturą proletariatu>, tradycjonalizmem Cerkwi prawosławnej a laicką nowoczesnością, uduchowieniem a konsumpcjonizmem, wreszcie między dysydencką działalnością antykomunistyczną a służbą w KGB (skąd my to znamy?).
Taka polityka historyczna ma, jak się zdaje, swoje korzenie… w okresie międzywojennym. W roku 1921 grupa białych emigrantów rosyjskich opublikowała w Pradze zbiór tekstów <Smiena wiech> (<Zmiana drogowskazów>). Od tytułu tej publikacji ową grupę przyjęto określać mianem smienowiechowców. Jej czołowy przedstawiciel, Nikołaj Ustriałow, uważał, iż ustrój ZSRR jest jak rzodkiewka: na zewnątrz czerwony, a w środku biały. Zgodnie z tą wizją Związek Sowiecki to nie tyle projekt ideologiczny, ile kolejna emanacja rosyjskiego imperium, którego interes realizują, chcąc nie chcąc, bolszewicy. […]”
„W Rosji nie odradza się ani nacjonalizm, ani bolszewizm, tylko kwitnie nihilizm” – dowodzi autor. „Pozostaje więc odpowiedzieć sobie na pytanie: czy takiej nihilistycznej Rosji należy się obawiać? Za jedną z odpowiedzi może chyba posłużyć wyznanie rosyjskiego ideologa neoeurazjanizmu, Aleksandra Dugina: <Zachód chce przekonać Rosję, że jej klęska w zimnej wojnie jest analogiczna do klęski III Rzeszy. Ale prawdziwa analogia to klęska Niemiec w I wojnie światowej. […] Obecnie Rosja też dąży do odzyskania utraconej pozycji, chociaż to nie oznacza konieczności pójścia tą samą drogą co Niemcy epoki weimarskiej> […].
Dugin to jurodiwyj współczesnej rosyjskiej myśli politycznej. Mówi to, czego inni z jakichś przyczyn nie mówią. Chociaż być może jego szczerość jest jak potiomkinowska wioska i podlega czyjejś kontroli. Niemniej Dugin stwierdza coś, czego nie powinniśmy lekceważyć: <Imperialne dążenia Rosji to nie wybór moralny, lecz los. W tym kontekście nie podlegają one ocenie w kategoriach dobra i zła. […] Rosja zawsze będzie dążyć do przesunięcia swojej strefy wpływów w kierunku zachodnim, tak jak Zachód będzie ją przesuwał w kierunku wschodnim. Te narody, które mieszkają między Rosją a Zachodem, zawsze będą znajdowały się w strefie przejściowej>.
A więc Rosji nie da się zmienić. Geopolityka rządzi się prawami fizyki. Te zaś są czymś innym niż romantyczno-mesjanistyczny paradygmat polskiej polityki. Racje moralne <Chrystusa narodów> (poszanowanie suwerenności mniejszych i słabszych krajów) nie przemawiają do możnych tego świata, którzy wierzą w geopolityczne prawo grawitacji. Dlatego jeśli tacy politycy, jak Garri Kasparow czy Andriej Iłłarionow, takie ruchy, jak rosyjska Solidarność czy Inna Rosja, zdobędą kiedyś jakimś cudem władzę i zechcą <suwerenną demokrację> zastąpić bardziej skrojonym na modłę zachodnią systemem, to istota stosunków polsko-rosyjskich pozostanie niezmieniona. Owszem, z Moskwą, tak jak dziś, będzie można handlować lub prowadzić wymianę kulturalną i edukacyjną, lecz nic poza tym. Wróg (w sensie niewartościującym – takim, jaki temu słowu nadał Carl Schmitt) pozostanie wrogiem.
Chyba że stanie się inaczej. Że dzisiejsi opozycyjni <liberałowie> po przejęciu Kremla, zamiast podjąć współpracę z policjantami politycznymi średniego i niższego szczebla (od czasów opryczniny Iwana Groźnego policja polityczna odgrywa w sprawowaniu władzy w Rosji kluczową rolę), wybiorą wariant naprawdę szaleńczy – zechcą oddać Moskwę w ręce liberalnych demokracji Zachodu. Jeżeli Zachód do tego czasu się uchowa. Tak czy inaczej romantyczno-mesjanistyczny paradygmat polskiej polityki nabierze wtedy nowego znaczenia. A <Do przyjaciół Moskali> zacznie stanowić motto realnej polskiej misji cywilizacyjnej na Wschodzie. Tylko czy wówczas będziemy mieli jeszcze do czynienia z Moskalami?”
22 listopada 2009 o 10:33
Festiwal czworek w Rz? :-)
Odpowiedz
27 listopada 2009 o 14:47
To może zwiastować nowy numer…?
Odpowiedz