Niedawno w gronie moich przyjaciół rozgorzała dyskusja nad tematem, który już od co najmniej dekady jest wałkowany w Polsce, a mianowicie nad knowaniami możnych tego świata w sprawie ograniczenia przyrostu ludności w krajach ubogiego Południa.
Uczestnicy dyskusji to wierni synowie Kościoła. Nic zatem dziwnego, że niemal wszyscy wyrażają oburzenie z powodu rasistowskiego podejścia globalnego establishmentu do demograficznej przewagi mieszkańców Afryki, Azji i Ameryki Łacińskiej nad białymi ludźmi. Podążając za uniwersalizmem Kościoła potępiają oni propagowanie aborcji i antykoncepcji zarówno w Polsce, jak i w każdym inny miejscu naszej planety. A więc „Jedna rasa – ludzka rasa” – mogliby powtórzyć… nie, nie za JP II, lecz za PR-owcami stowarzyszenia „Nigdy Więcej”, specjalizującego się w lewackich seansach nienawiści pod przykrywką „walki z faszyzmem”.
Wśród uczestników dyskusji znalazł się jednak pewien wyjątek. Otóż jeden z moich przyjaciół okazał się ni mniej ni więcej tylko rasistą. Nie żeby popierał on aborcję czy antykoncepcję wśród ludności tak zwanego Trzeciego Świata. Ale nie zamierza lamentować z powodu tego, że Bill Gates czy Ted Turner taką właśnie antynatalistyczną czyli po prostu zbrodniczą politykę uprawiają, przekazując odpowiednio wysokie na nią fundusze. Mój przyjaciel uważa, że z tego zła może się przy okazji zrodzić dobro – chodzi bowiem o zahamowanie przyrostu demograficznego narodów, które mogą uczynić w przyszłości Zachód obiektem swojej ekspansji (jak w książce Jeana Raspaila „Obóz świętych”). Gdyby się tak stało, oj odechciałoby się nam tych prolajferskich zalotów do rzekomych „dobrych dzikusów”.
Muszę szczerze wyznać, że znacznie bardziej zdrowa wydaje mi się postawa mojego przyjaciela rasisty. Poczciwi przedstawiciele „pokolenia JPII” wolą uprawiać swoją poczciwą hipokryzję „Jedna rasa – ludzka rasa”. A tu mamy przynajmniej odzwierciedlenie tego, co naprawdę myślimy o „obcych” i co wobec nich czujemy (kimkolwiek by oni nie byli). Ach ta ksenofobia. Jakże przypomina mi ona rasizm dużo starszego od Polaków narodu, który na poczuciu odrębności od reszty budował swoją tożsamość.
Cóż, mój przyjaciel rasista, którego jestem z pewnością antagonistą, mówi bardzo ważne rzeczy, nad którymi mam ochotę się pochylić. Że chrześcijaństwa powinniśmy używać jako oręża w walce z poganami i bisurmanami w obronie naszej umiłowanej cywilizacji. A więc, że tak naprawdę krzyż nie jest znakiem wiary, ale znakiem (geo)politycznej, „cywilizacyjnej” dominacji, takim totemem umacniania władzy białego człowieka nad światem.
Teraz rozumiem dlaczego z mieszanymi uczuciami zdarza mi się przyjmować to, gdy ktoś mówi o „naszej cywilizacji”. Ja tam w takim razie jestem barbarzyńcą albo – jeszcze trafniej – człowiekiem znikąd.
Ale nie mam pretensji do mojego przyjaciela rasisty. On – w przeciwieństwie do poczciwych młodych ludzi z „pokolenia JPII”, którzy i tak w swej hipokryzji nie prześcigną dużo starszego od Polaków narodu, skutecznie praktykującego rasizm w obłudnej masce uniwersalizmu – przypomina mi tylko o żywotności koncepcji Carla Schmitta i teorii „biopolityki”. W istocie ludzkość postrzegamy w kategoriach „my – oni”, „swój – obcy”, „przyjaciel – wróg”, a nie w kategoriach uniwersalizmu, który konkretem jest wyłącznie dla mistyków albo wariatów. Normalny człowiek dokonuje „dyskryminującego rozróżnienia” na „nas” i na „nich”, ale z „nimi” się nie brata.
Co w takim razie z tym chrześcijaństwem, które przecież jest uniwersalistyczne? Ano nic. Chodzi o napięcie. Między porządkiem natury a porządkiem Bożej łaski. I o to, że chrześcijaństwo jest nam nie tylko dane, lecz przede wszystkim zadane. Że stale musimy się w chrześcijaństwie utwierdzać. Także w walkach wewnętrznych z rozmaitymi swoimi „rasizmami” w nas samych. Wolę jednak na tym skończyć. Bo już popadam… w hipokryzję.
Filip Memches
05 stycznia 2010 o 10:07
Nie przesądzając ws. przypadłości przyjaciela autora, zwrócę tylko uwagę, że wyklęte pojęcie na r. – podobnie jak wszystkie inne z rodziny „bliższej ciału koszuli” – jest, oczywiście w rozsądnych granicach, konieczną konsekwencją uznawania Tomaszowej nauki o ordo caritatis.
Odpowiedz
barbarzyńca Napisał:
styczeń 5th, 2010 o 12:10
potraktujmy te Twoja uwage jako zgrabna glosse
Odpowiedz
Obserwator Napisał:
styczeń 5th, 2010 o 12:13
Myśl Akwinaty zasługuje jednak w tym kontekście na bliższą uwagę: r. zaczyna się od rodziny, wobec której wszyscy inni są i powinni być dla nas obcymi – inaczej popadamy w nieuporządkowanie, ocierając się o grzech przeciw przykazaniu miłości. Dalej mamy inne wspólnoty, do których przynależymy – od najbliższych (kregi przyjacielskie, małe ojczyzny) przez szersze (naród, państwo) do takich, jak cywilizacja. Jeśli więc, jak bohater Raspaila, naturalizowany Hindus Hamadura, walczący ramię w ramię z rdzennymi Francuzami przeciw najazdowi swoich ziomków, r. definiować nie w sensie biologicznym, tylko społeczno-kulturowym („Bycie białym, w moim rozumieniu, nie jest kwestią koloru skóry. To kwestia stanu ducha. […] Jeśli biali stali się czarnymi, dlaczego czarny nie miałby stać się białym? Ja dokonałem wyboru i proszę, oto jestem”), to… :-)
Odpowiedz
barbarzyńca Napisał:
styczeń 5th, 2010 o 12:19
tylko, ze biologii nie da sie oszukac, cos o tym wiem :-)
Odpowiedz
Pan Tumnus Napisał:
styczeń 10th, 2010 o 0:57
Barbarzyńca znakomicie uchwycił w tekście (i komentarzach poniżej) to, co czułem po przeczytaniu tekstu Górnego w Rzepie.
Nauki Akwinanty o porządku miłości (nie tylko te zresztą) brzmią mi tu jakoś fałszywie. Napięcia między porządkiem świeckim i bożym nie da się chyba usunąć.
Odpowiedz
05 stycznia 2010 o 12:17
pytanie czy Europa w której żyjemy, jest lepsza od jakiejkolwiek innej cywilizacji i czy taką właśnie Europę mamy bronić?
Odpowiedz
Obserwator Napisał:
styczeń 5th, 2010 o 12:26
Pytanie, czy mamy tu jakiś wybor, tzn. czy istnieje jakiś autentyczny Zachód, jakaś inna Europa, jakaś – w końcu – prawdziwa Polska, której można by bronić z pełniejszym przekonaniem. To zresztą autor komentowanego wpisu napisał po 11 września 2001, że „to nie był atak na jego cywilizację”. Niemniej wszyscy, także katoliccy krytycy bezbożnego demolibu, cieszymy się swobodami, jakie zapewnia nam fakt, że póki co ten atak się nie powiódł.
Odpowiedz
francesco Napisał:
styczeń 5th, 2010 o 12:30
czy ja wiem?
myślę że bliżej mi do postawy tej grupy żydów, która gdy dzieje się źle modli się o jakąś inwazję na Izrael.
Bóg karze, a uciekanie czy też chęć odsunięcia konsekwencji za czyn, tylko siłę tych konsekwencji wzmacnia.
Odpowiedz
Obserwator Napisał:
styczeń 5th, 2010 o 12:40
Na rozum goja ci ortodoksi uznający Izrael za obrazę Jehowy i nie służący w armii, za to czerpiący wszelkie możliwe korzyści ze strony opiekuńczego wobec nich państwa to szczególny przypadek hipokryzji.
Odpowiedz
francesco Napisał:
styczeń 5th, 2010 o 13:04
jeśli płacą podatki, to chyba mają prawo z tego mieć nie tylko stratę, ale i korzyść, prawda?
(to oczywiście najmniej istotny wątek)
Odpowiedz
Obserwator Napisał:
styczeń 5th, 2010 o 13:08
Masz na myśli wodę, prąd i wywóz śmieci? Bo przecież nie bezpieczeństwo swojego kraju, zwłaszcza tam, samemu bierze się odpowiedzialność, a nie liczy na outsourcing. A modlitwa o wojnę, w której się nie będzie walczyć, to już najczystsze k…stwo.
Odpowiedz
francesco Napisał:
styczeń 5th, 2010 o 13:13
no to odbiegliśmy od tematu:
modlitwa o wojnę w której sami mogą zginąć, dziękowanie Bogu za holokaust. To mam na myśli. Szczere zrozumienie Boga i prostego faktu, że za grzech są i konsekwencje.
Jeśli, ktoś czyni to z hipokryzji jasne, że nie jego mam na myśli.
Odpowiedz
Obserwator Napisał:
styczeń 5th, 2010 o 13:22
Faktycznie nie ma sensu kontynuować tego wątku, skoro zdajesz się nie pojmować, że modlitwa o wojnę oznacza modlitwę o to, żeby Twoją żonę (ale nie sądzę, żebyś ją już miał, skoro to Ci umyka, więc niech będzie, że matkę i siostrę) zgwałciła sotnia specnazistów, a Twoje dzieci (lub raczej młodsze rodzeństwo) rozerwali żołdacy bagnetami albo zamachowcy ładunkami podłożonymi w szkolnym autobusie. To sama ta modlitwa o zesłanie nieszczęść na kogokolwiek poza sobą samym jest właśnie dowodem najczystszej hipokryzji, nie mówiąc o jakiejś sekciarskiej psychopatii, na której gruncie jedynie może się coś takiego zrodzić.
Odpowiedz
francesco Napisał:
styczeń 5th, 2010 o 13:42
ciekawe twierdzenie:
komu bliska jest modlitwa o Bożą karę ten nie ma żony :)
No chyba że modli się o karę dla innych, nie zaś dla swojego narodu/wspólnoty.
Jeśli wierzysz w Boga, to wiesz, że modlitwa do Boga jest z nim rozmową, On zaś nie jest uzależniony od naszych potrzeb, czy próśb.
Tak więc w tym jakże wzruszającym obrazie rzeczywistości nakreślonym przez Ciebie jest więcej obrazu, niż rzeczywistości.
Jeśli modlę się do Boga o karę dla mojej wspólnoty, to
1. i dla siebie samego
2. taką, jaka będzie sprawiedliwa i wg Niego słuszna.
To chyba oczywiste :)
Odpowiedz
Obserwator Napisał:
styczeń 5th, 2010 o 14:21
Dobrze, już dobrze, ale dalsze jazdy wieprzowinowych starotestamentowców może sobie jednak darujmy. Bez odbioru.
Odpowiedz
francesco Napisał:
styczeń 5th, 2010 o 14:24
nie mam nic przeciwko, chciałbym tylko wiedzieć co kryje się za „wieprzowinowymi starotestamentowcami” (na serio nie wiem)
Odpowiedz