W bieżącym wydaniu „Gościa Niedzielnego” (nr 18 / 2010) Wojciech Wencel opublikował felieton pt. „Dwie Polski, dwie Rosje”, którego fragmenty przytaczamy za stroną internetową tygodnika.
———-
To była dziwna noc. Pierwszy raz od wielu lat nie mogłem ani pisać, ani spać. Siedziałem w swoim pokoju pełen niepokoju, słuchając „Pieśni ciszy” ukraińskiego kompozytora Valentina Silvestrova. Przy nostalgicznych dźwiękach fortepianu Siergiej Jakowienko wyśpiewywał barytonem wiersze rosyjskich poetów: Aleksandra Puszkina, który najpierw za krytykę carskiej tyranii trafił na zesłanie, by później komentować wybuch powstania listopadowego słowami: „Nasi starzy wrogowie zostaną wytępieni”, Michaiła Lermontowa, zesłanego na Kaukaz, gdzie w 1841 roku zginął w pojedynku zaaranżowanym przez carską policję, Sergiusza Jesienina, który w 1925 roku miał się powiesić na rurze grzewczej w leningradzkim hotelu Internacjonał (ale trumna z jego ciałem została zalana betonem w celu uniemożliwienia ewentualnej sekcji zwłok), wreszcie Osipa Mandelsztama, zmarłego w 1938 roku w łagrze pod Władywostokiem, dokąd trafił za działalność antyrewolucyjną. Na płycie były też dwa utwory do wierszy Fiodora Tiutczewa, który Polskę nazywał „Judaszem Słowiańszczyzny”, ze względu na jej katolicką tożsamość i opór wobec imperialnej Rosji. Dlaczego właśnie tej nocy odsłoniła się przede mną szalona rosyjska dusza, niezrównoważona, rozdarta na części, upokarzana i upokarzająca? Czemu znalazłem się w zaklętym kręgu rosyjskich dramatów, tuszowanych zbrodni i rozpaczliwych buntów? Nie wiem. Wiem tylko, że przesiedziałem w tym stanie do rana. Do chwili, gdy na jednej ze stron internetowych zobaczyłem informację o katastrofie polskiego samolotu pod Smoleńskiem.
Dla mojego i – podejrzewam – dla kilku innych pokoleń Polaków tragedia, która wydarzyła się 10 kwietnia 2010 roku, jest apokalipsą. Zmienia wszystko. Przywraca naszej świadomości doświadczenie zbiorowej ofiary, które mieli świadkowie II wojny światowej. Wprowadzając eschatologiczny niepokój, pozwala naprawdę zrozumieć uczestników kampanii wrześniowej, powstańców warszawskich, żołnierzy wyklętych. Ten powrót żywej pamięci narodowej, potwierdzony pochówkiem prezydenckiej pary na Wawelu, buduje pomost między Polską dawną a dzisiejszą. Jest potwierdzeniem wspólnoty polskiego losu, który jednoczy żywych i umarłych. Każe na nowo uwierzyć, że wielkie wydarzenia z udziałem Boga nie odeszły bezpowrotnie w przeszłość, ale dzieją się również tu i teraz. I wymagają od nas zajęcia stanowiska. […]
Nie ma sensu tracić sił na przekonywanie tych, dla których Polska jest tylko miejscem do mieszkania, a jej dziejową misją ma być upodobnienie się do sprawnej firmy, koncernu pomnażającego majątek i święty spokój. Trzeba raczej zadbać o to, by w sobie ocalić rozbudzoną w ostatnich tygodniach pasję, świadomość historyczną i eschatologiczną wyobraźnię. Nie możemy ponownie dać się uśpić medialnymi peanami na cześć materializmu, pragmatyzmu, wygodnictwa. Tym bardziej że – wedle wszelkich znaków na niebie i ziemi – jeszcze raz zostaliśmy wydani na pastwę Rosji.
Prawda jest bowiem taka, że dla świata, który przez miesiąc zdążył zapomnieć o Smoleńsku, wciąż jesteśmy kłopotliwym państewkiem, komplikującym stosunki ze wschodnim mocarstwem. Jeśli zwycięży u nas „polityka miłości”, automatycznie znajdziemy się w strefie rosyjskich wpływów. Jeśli nie – znów będziemy musieli toczyć nierówną walkę o niepodległość; niekoniecznie zbrojną, na pewno jednak polityczną i gospodarczą. Co lepsze? Dobrowolnie podporządkować się Rosji i cieszyć się jej protekcjonalnym uznaniem czy zdecydować się na trudną, ale godną kontynuację historycznego konfliktu? Niestety, zawsze znajdą się w Polsce ludzie, dla których to pytanie pozostaje otwarte.
Kłopot z Rosją polega na jej rozdwojeniu jaźni, którego symboliczną figurą jest dwugłowy orzeł. Można uwielbiać przeciętnych Rosjan za ich biesiadną naturę i niezwykłą wrażliwość, ale nigdy nie wiadomo, co im strzeli do głowy. Cyniczna władza i duszoszczipatielnyj lud od wieków pozostają bowiem w tym kraju w chorobliwym związku. Tylko tam poczucie krzywdy nagle potrafi się przerodzić w ślepą wierność bezdusznemu imperium. Być może właśnie przed taką Rosją usiłowały mnie przestrzec niespokojne duchy dawnych poetów.
Wojciech Wencel
10 maja 2010 o 10:55
Kurcze, nie rozumiem. Napiszę teraz szczerze i bez żadnej ironii, od siebie. Oczywiście że ta katastrofa, w takim miejscu i okolicznościach to było walnięcie wprost w symboliczny splot słoneczny. Również dla mnie. Ale po paru dniach się otrząsnałem i zaczałem myśleć. A w tego rodzaju tekstach natykam sie na reakcje – zakładam, że szczere, przecież do Bielana bym tak nie pisał – które są dla mnie niezrozumiałe. Dlaczego taka alternatywa – albo obłęd i majaczenie w malignie albo cynizm i bezduszność? Przepraszam, ale porównanie wypadku samolotu – chocby z prezydentem i kilkudziesiecioma oficjelami i waznymi osobami dla panstwa na pokladzie – do drugiej wojny swiatowej, powstania warszawskiego, ba! Apokalipsy! – to dla mnie jest maligna. A pomysłu, że alternatywą dla maligny może byc tylko wykorzeniony cynizm – traktowanie Polski tak jak „ekspaci” traktują kraje do których wysyłają ich korporacje – jest zdumiewający. Podobnie jak twierdzenie, że „jesli wygra polityka milosci” to wpadniemy – automatycznie! – w łapy Rosjan. Rozumiem, że jest tu pole do argyumentacji – dlaczego jedna polityka może być lepsza od innej. Ale stawienie sprawy w ten sposób: albo triumf albo zgon, to gorzej niż błąd: to glupota. Ochłońcież, patrioci, uspokójcie się trochę. Nasz patriotyzm dzisiaj MUSI polegać nie na bezmyślnej szarży, ale na lojalnej rywalizacji przemyślanych koncepcji. Na dbałości o jasne reguły gry, które dawać powinny wszystkim możliwość zabrania głosu i udziału w kształtowaniu panstwa – a nie na histerycznymi emocjami podszytej jedności narodowej. Kurde, czy wyscie zwariowali? Obserwatorze, odezwij się! Alternatywa: albo patriotyzm albo myslenie to klęska narodowa.
Odpowiedz
10 maja 2010 o 16:05
Drogi Wojtku! Drugi raz chcę Cię prosić, żebyś mówił za siebie. (Re: „Dla mojego i ? podejrzewam ? dla kilku innych pokoleń Polaków tragedia, która wydarzyła się 10 kwietnia 2010 roku, jest apokalipsą”). Wiekowo nie jesteśmy bardzo odlegli, a przecież dla mnie tragiczny wypadek lotniczy jest tragicznym wypadkiem lotniczym, nie apokalipsą. I myślę, że nie tylko dla mnie.
Cieszy Twoja deklaracja, że nie zamierzasz przekonywać mnie do swojego punktu widzenia (fragment od „Nie ma sensu tracić sił na przekonywanie tych, dla których…”). Ja też uważam, że to byłaby strata czasu. Teraz chodziłoby jeszcze o to, żebyś nie wypowiadał się w moim imieniu. Pozdrawiam.
Odpowiedz
10 maja 2010 o 19:53
Oni są nieprawdopodobni, spokój ducha to byłaby dla nich dopiero apokalipsa :)
Odpowiedz
11 maja 2010 o 15:52
W jednym niewątpliwie zgadzamy się z autorem.
Przywrócone zostało doświadczenie ofiary (dla ludzi nie pamietających komuny takie rzeczy jak ofiara, ale także niepodległość, walka o cokolwiek sensownego itd. były kompletną abstrakcją, teraz nawet dzieciaki zaczęły coś z tego kumać.
Warto podkreslić, że Lech Kaczyński po swojej śmierci OŻYWIŁ Wawel (taki Wajda widziałby tam zapewne martwe muzeum).
Nie rozumiem natomiast tutaj zastosowania przez Wencla pojęcia „apokalipsa”.
Odpowiedz