Literatura fantastyczna od swych początków służy krytycznej refleksji nad ceną, jaką płaci ludzkość za postęp naukowy i technologiczny. Można odnieść wrażenie, że fantastycznych rekwizytów – rozmaitych wynalazków, które mają zaspokajać prometejskie ambicje człowieka – używają twórcy tego gatunku w określonym celu ideologicznym. Bardzo często jest nim zdemaskowanie „nowego wspaniałego świata” jako produktu ludzkiej pychy i nakreślenie piekielnej wizji jutra ku przestrodze. Paradoksalnie więc literatura o przyszłości niesie często przesłanie jednoznacznie konserwatywne.
W taki właśnie sposób można odczytać wznowioną po 12 latach powieść Rafała A. Ziemkiewicza „Walc stulecia”. Wystarczy przytoczyć choćby taki fragment, charakteryzujący „historyczne” tło całej akcji (XXI wiek opisywany z perspektywy roku 1998): „Uczynienie elektronicznego seksu atrakcyjniejszym od fizycznego, przy pozostawieniu go w sferze trudno dostępnych luksusów, zniechęcało społeczną elitę do reprodukcji, zmuszając, by stale dokooptowywała do siebie najzdolniejszych przedstawicieli społecznych nizin. Za jednym zamachem znikał problem debilowatych następców tronu i genialnych plebejuszy, których niemożność spełnienia w istniejącym układzie społecznym popychała dawniej do rewolucji”.
Cyberseks użyteczny jest zatem dla eugeniki, która staje się orężem warstwy jak najbardziej konserwatywnej – swoistej, dekadenckiej arystokracji ery globalizacji, chcącej zachować władzę i przywileje. I nie przypadkiem w posłowiu do najnowszego wydania tej książki Jacek Dukaj odczytuje ją jako traktat stawiający pytania o los konserwatyzmu „jako nurtu myślowego i politycznego w świecie zrealizowanych ideałów zachodniej lewicy”. Jednak światu „Walca stulecia” ton nadają, wedle Dukaja, „konserwatyści klasowi: ci, co nie chcą żadnych zmian, bo dobrze sobie radzą w świecie urządzonym według dotychczasowych reguł”. Chodzi tu oczywiście o konserwatyzm rozumiany jako obrona status quo, a nie jako walka o tradycyjne wartości, po których w świecie przyszłości nie ma śladu.
Co w takim razie z konserwatyzmem jako reakcją ideologiczną w obronie starego świata? Na celowniku tak pojmowanego konserwatyzmu XXI wieku – wnioskujemy z powieści – znajdują się pojęcia „postpolityki” czy „końca historii”. Trwogę konserwatystów zapatrzonych w przedrewolucyjne, tradycyjne wartości budzi perspektywa „końca człowieka” – człowieka jako istoty rozumnej i wolnej, dokonującej na przestrzeni burzliwych dziejów dramatycznych wyborów. W postpolitycznej Europie, w jakiej żyje Orin Bethlen, główny bohater „Walca stulecia”, chodzi o to, aby takie wybory nie musiały już być podejmowane. Żeby naprawdę nie było powodu do niezadowolenia społecznego. Owszem, państwo nie zanikło, działają takie instytucje, jak policja, ale ich celem jest stanie na straży społeczeństwa bezkonfliktowego i bezrefleksyjnego.
W tym sensie konserwatywne przesłanie książki Ziemkiewicza jest ograne, wręcz banalne. I w tym sensie konserwatyzm jest już martwy, bowiem spory prawica-lewica odeszły w przeszłość wraz z nowoczesnością – epoką, która te spory konstytuowała. Teraz mamy ponowoczesność i na jej miarę inne wyzwania. Na tym więc można byłoby poprzestać gdyby… Gdyby nie melodramatyczna – jeśli tak można się wyrazić – warstwa powieści. Nie wiadomo, jaki był zamysł autora, ale uwikłanie Orina w relację z Radu Michneą skłania do zastanowienia się nad tym, czy nie jest to próba zmierzenia się z paradygmatem romantycznym, który pozostaje zbyt ważnym elementem tożsamości europejskiej, żeby można było go zlekceważyć. A Ziemkiewicz okazuje się być może spadkobiercą XIX-wiecznego konserwatysty, jakim był Zygmunt Krasiński.
Filip Memches
———-
Fragment tekstu, opublikowanego w całości w witrynie Niezależna.pl. Jego skrócona wersja ukazała się w najnowszym wydaniu miesięcznika „Niezależna Gazeta Polska – Nowe Państwo” (nr 5 /2010).