„Wciąż możliwy jest ten sposób odbierania świata, który Józef Mackiewicz nazywał patriotyzmem pejzażu” – stwierdza Wojciech Wencel w rozmowie z Filipem Memchesem zatytułowanej „Mała ojczyzna to nie idea, lecz żywe doświadczenie” dla portalu Kresy.pl. I dalej wyjaśnia: „Czytałem niedawno książkę Jadwigi Sawickiej o przedwojennej poezji wołyńskiej. Świadectwem przywiązania poetów do tej ziemi jest przede wszystkim miłość szczegółu: wiśniowych sadów, niebieskich cerkiewek, rzeki Horyń. Poezja sławiąca <małą ojczyznę> zawsze jest pełna zmysłowych obrazów. I podobnie odczuwają to zwykli ludzie. Oczywiście, po roku 1989 powstało kilka projektów popularyzujących ideę <małej ojczyzny> jako symbolu multikulturalizmu, otwarcia na Innego itd. Ale, moim zdaniem, są to projekty przeintelektualizowane. Prawdziwa <mała ojczyzna> stanowi dla swoich mieszkańców centrum świata, jest miniaturą kosmosu. Dlatego tak ważna jest jej konkretna topografia, w której drzewa, bagna, budynki wyznaczają strefy sacrum i profanum. Idee są jałowe, jeśli nie mamy tego doświadczenia”.
Pytany przez Memchesa o pęknięcia pamięci historycznej w kontekście zróżnicowanego doświadczenia rozmaitych grup etnicznych zamieszkujących Polskę Wencel wyznaje: „Wychowany w kaszubskiej rodzinie długo nie mogłem pojąć, że ktokolwiek w Polsce może traktować Armię Czerwoną jako mniejsze zło w porównaniu do Wehrmachtu. Dla mnie Sowieci, którzy <wyzwalali> Polskę, zawsze byli bandytami, gwałcicielami, złodziejami, zabójcami, słowem – okrutnymi agresorami. Pamiętam, że kiedy ojciec zabierał mnie w Peerelu na solidarnościowe manifestacje, demonstranci uciszali mnie, dziesięciolatka, bo za głośno domagałem się wyjazdu komunistów do Moskwy. A sprawa <dziadka z Wehrmachtu>? Na Kaszubach i na Śląsku sytuacja była wyjątkowa. Trzeba było szczególnej odwagi, żeby uniknąć służby w niemieckiej armii. Kilka lat temu dowiedziałem się, że mój stryj, siłą wcielony do Wehrmachtu, zginął na froncie wschodnim. Można więc z gorzką ironią powiedzieć, że poległ za III Rzeszę. Mój ojciec miał więcej szczęścia, bo gdy go już przewozili do koszar, udało mu się uciec. Ostatnie miesiące wojny spędził, ukrywając się w ziemiance na Kaszubach. Z drugiej strony, wiem, czym była okupacja niemiecka, bo moja matka mieszkała podczas wojny w Krakowie. Dziadek był żołnierzem Armii Krajowej. Jako pracownik poczty likwidował donosy do Gestapo. Do dziś mam w głowie obrazy terroru, o których opowiadała mama. Rodzice przekazali mi precyzyjne świadectwo działań obu okupantów. Szczerze mówiąc, nie widzę między tymi działaniami wielkiej różnicy”.
13 sierpnia 2010 o 23:02
Czekamy ciebie, czerwona zarazo,
byś wybawiła nas od czarnej śmierci,
byś nam Kraj przedtem rozdarłwszy na ćwierci,
była zbawieniem witanym z odrazą.
Czekamy ciebie, ty potęgo tłumu
zbydlęciałego pod twych rządów knutem
czekamy ciebie, byś nas zgniotła butem
swego zalewu i haseł poszumu.
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu,
morderco krwawy tłumu naszych braci,
czekamy ciebie, nie żeby zapłacić,
lecz chlebem witać na rodzinnym progu.
Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco,
jakiej ci śmierci życzymy w podzięce
i jak bezsilnie zaciskamy ręce
pomocy prosząc, podstępny oprawco.
Żebyś ty wiedział dziadów naszych kacie,
sybirskich więzień ponura legendo,
jak twoją dobroć wszyscy kląć tu będą,
wszyscy Słowianie, wszyscy twoi bracia
Żebyś ty wiedział, jak to strasznie boli
nas, dzieci Wielkiej, Niepodległej, Świętej
skuwać w kajdany łaski twej przeklętej,
cuchnącej jarzmem wiekowej niewoli.
Legła twa armia zwycięska, czerwona
u stóp łun jasnych płonącej Warszawy
i scierwią duszę syci bólem krwawym
garstki szaleńców, co na gruzach kona.
Odpowiedz
21 sierpnia 2010 o 21:01
Wiersz „Czerwona zaraza” jest autorstwa Józefa Szczepańskiego.
Odpowiedz