Bieżący, weekendowy „Nasz Dziennik” przynosi obszerny wywiad z Wojciechem Wenclem, w którym opowiada on m.in. o swoim najnowszym tomiku „De profundis” oraz – szerzej – o wpływie katastrofy smoleńskiej na własny ogląd świata i twórczość (przy okazji zwracamy uwagę na założony niedawno przez Wencla blog poświęcony poezji „smoleńskiej”).
„Ogromnym i niezwykłym przeżyciem była dla mnie noc z 9 na 10 kwietnia – wspomina poeta. – Nie mogłem zmrużyć oka. Przez kilka godzin słuchałem utworów Valentina Silvestrova do słów rosyjskich poetów, którzy niemal bez wyjątku zostali zgładzeni przez cara albo Stalina. Między ich liryczną poezją a wiedzą o ich losach wytworzyła się przepaść – z jednej strony przerażająca, z drugiej – wypełniona tajemniczą czułością. Rano, nie wstając z krzesła, przeczytałem w internecie wiadomość o katastrofie pod Smoleńskiem. To było dla mnie logiczne przedłużenie tej dziwnej nocy. Coś traumatycznego, ale też mistycznego. Spotkanie ewangelicznej trzciny z niszczącą potęgą tego świata. Trzcina została nadłamana, ale nie unicestwiona. Ani przez moment nie miałem wątpliwości, że w tej tragedii na moich oczach uobecnia się Jezus Chrystus, który daje życie poległym. Zamienia ich klęskę w zwycięstwo. To doświadczenie zbiorowej, narodowej ofiary otworzyło przede mną żywą perspektywę polskich dziejów. Zrozumiałem, że dreszcz z 10 kwietnia jest tym samym dreszczem, który od początku zaborów czuli Polacy stający oko w oko z terrorem.”
Obszerne fragmenty rozmowy poświęcone są poetyckiej wizji metafizyki narodowej Wencla i jego poglądom historiozoficznym: „Myślę, że jako Polacy powinniśmy błogosławić Boga za naszą wspaniałą historię, bo dzięki niej potrafimy być naprawdę wolni, także w sensie eschatologicznym. […] Większość społeczeństw zachodnich skupia się na konsumpcji, bo śmierć jest dla nich jakimś ostatecznym kataklizmem. Tylko w Polsce, zwłaszcza na początku listopada, cmentarze tętnią życiem. Ciągle tworzymy wielką wspólnotę żywych i umarłych, choć oczywiście świadomie przeżywa to niewielka część Narodu. Ale tak było zawsze. Ważne, że są w Polsce ludzie, którzy dzięki historycznym lekcjom oswoili śmierć. W każdej chwili są w stanie stawić jej czoło, broniąc polskiej niepodległości, bo wiedzą, że to tylko granica, przez którą prowadzi ścieżka wydeptana przez przodków. Z Polski do Ojczyzny Niebieskiej jest bliżej niż z innych krajów. Można powiedzieć, że tworzymy z nią Rzeczpospolitą Obojga Światów i w najważniejszych momentach dziejowych kontaktujemy się z jej mieszkańcami. Pisząc wiersze do <De profundis>, zwłaszcza po 10 kwietnia, wyraźnie słyszałem głosy z różnych epok: Jana Kochanowskiego, Adama Mickiewicza, Józefa Czechowicza, także Jarosława Marka Rymkiewicza czy Jana Polkowskiego. […] Miałem wrażenie, że nawołujemy się – jak ptaki – z obu stron granicy między życiem a śmiercią. I właściwie nie wiadomo, kto jest po której stronie. […]
Jeśli Bóg nie byłby Panem historii, musielibyśmy uznać siebie za słabeuszy i cierpiętników, bo przecież od końca XVIII wieku, wyłączając epizody z II RP, przegrywamy wszystko, co tylko da się przegrać. Oczywiście, po ludzku rzecz biorąc, rozumując w kategoriach pragmatycznej, europejskiej polityki. Prawda jest jednak taka, że to Bóg prowadzi nas przez dzieje i to On przygotował dla nas taką, a nie inną drogę. Ta droga jest bliźniaczo podobna do tej, którą podążali pierwsi chrześcijanie, męczennicy gotowi zginąć za wiarę. Intuicja podpowiada mi, że taki jest najgłębszy sens katastrofy smoleńskiej i całej naszej historii: wypełnienie polskości żywym chrześcijaństwem, uczynienie z patriotyzmu formy pozwalającej nie tylko zachować wewnętrzną wolność na ziemi, ale i torującej drogę do zbawienia. Oczywiście, nie tyle chodzi tu o zbawienie całego Narodu, co o wskazanie azymutu dla tych, którzy chcą z niego skorzystać. Być może w perspektywie dnia ostatecznego, który od dwóch tysięcy lat jest bliski, Bogu potrzebni są tacy polscy szaleńcy, żeby dawali świadectwo innym nacjom. Ludzie wolni, gardzący porządkiem tego świata. […]
Ponieważ na polską historię patrzę jak na księgę pisaną przez Boga, każde wydarzenie ma dla mnie sens. Także przypadki zdrad czy tchórzostwa, niewykorzystane szanse, narodowe podziały mają nam coś uświadomić, popchnąć nas w jakimś kierunku. Choć jestem romantykiem, doceniam historyczną wartość pracy u podstaw, pozytywizmu czy pragmatyzmu. Autentyczną troskę o zabezpieczenie polskości pod rządami cara, a jednocześnie miłość do kresowej ziemi pięknie pokazuje wznowione niedawno arcydzieło Floriana Czarnyszewicza <Nadberezyńcy>. Ale najbardziej interesują mnie momenty porywów ducha, zwłaszcza powstania narodowe. Nie cierpię historycznych skrupulantów, którzy czepiają się faktów mitologizowanych przez poetów. Mówią np. <Decyzja o wybuchu Powstania Warszawskiego była politycznym błędem>. Gardzę komentarzami, które nie uwzględniają perspektywy eschatologicznej, symbolicznej czy choćby historiozoficznej”.
21 listopada 2010 o 13:50
Fajny wywiad. Cieszy mnie, że ND. W ten sposób wyciąga sie tę ważną codzienną gazetę z getta, w które usiłuje ją wepchnąc propaganda michnikoidów.
Odpowiedz
24 listopada 2010 o 11:52
Już chyba tylko zbieżność ilości przeżytych przeze mnie wiosen i jesieni z tytułowymi 44kami skłania mnie do zaglądania na tę stronę…Wywiad przeczytałem w całości – piękna to poezja, ładnie i z zaanagażowaniem wypowiedziana, tak jak wiele romantycznych a nawet tych mesjanistycznych strof, jakie polska literatura wydała. Ale, na Boga, co z tego wynika? Żeby między innymi wychowywać dzieci w przeświadczeniu, że są częścią zbiorowości, której przeznaczeniem jest dojrzewać do klęski i spektakularnej śmierci??? Pięknej, uświęconej, uświęconej także cierpieniem gwałconych i mordowanych kobiet – żon, matek, sióstr, córek, dzieci przywalanych gruzami bombarodwanych kamienic? Czy w takim przeświadczeniu wychowuje p. Wencel swoje dzieci? Bo za tymi narodowymi ‚dreszczami’, ‚eschatologiami’ powstań, które tak wzruszająco brzmią w dźwiękach i słowach artystów i mędrców wszelakiej maści, kryją się właśnie takie przemielone walcem wojny istnienia i ich cierpienie…Właśnie za kilka dni wybije okrągła rocznica wybuchu powstania listopadowego. Czy napiszecie Państwo, jak debilnie po prostu zostało ono wywołane? Jego ‚przygotwanie’ to przepis na taką właśnie ‚piękną i wzniosłą’ klęskę, jakimi żywicie się Państwo dziś właśnie…A co powiecie na Powstanie Wielkopolskie (tak, celowo napisałem z wielkich liter)? Przygotowane solidnie, bez wrzasku, i wygrane. To też byli Polacy i to była Polska…Ale nie pasuje do schematu, prawda? W latach osiemdziesiątych XX wieku wpadła mi w ręce drugoobiegowa książka Francuza bodajże, niejakiego J. Steinera, ‚Warszawa’44.Powstanie’ – zbiór a włąściwie kolaż z wywiadów z uczestnikami, także tymi najważniejszymi, powstania w-wskiego. To co mi zapadło min. w pamięci, to stwierdzenie któregoś z dowódców KG AK bodajże, że Polska to kraj, gdzie od czasów ‚romantycznych’ wierzy się, że życie rodzi się na cmentarzach…No właśnie…
Odpowiedz
chmmm Napisał:
listopad 24th, 2010 o 12:56
To Wielkopolanie nie czytywali Słowackiego, ani Mickiewicza. Ciekawe…
Odpowiedz
Obserwator Napisał:
listopad 24th, 2010 o 15:42
Akurat powstanie listopadowe to zły przykład, bo jako jedyne poza wielkopolskim miało ralne szanse powodzenia, czego przekonująco dowodził np. Jerzy Łojek. Ale gdyby wstawił Pan zamiast niego krakowskie, styczniowe, warszawskie czy które tam jeszcze, to pełna zgoda.
Odpowiedz
24 listopada 2010 o 13:11
Fajnie że mamy nowego Wieszcza!!
Odpowiedz
24 listopada 2010 o 13:41
do chmmmm: Pewnie a raczej na pewno czytali :-) Ale może po prostu zostawiali ich poezję na półce z literaturą piękną, nie myląc jej z naukami dla zbiorowości, jaką jest jest naród…Zresztą imię Mickiewicza ich (czy wtedy jeszcze ‚ich’?) uniwersytet otrzymał dopiero za komuny…
Odpowiedz
Kombatant Napisał:
listopad 24th, 2010 o 15:35
Bo jak wiadomo Adas komunista byl i ‚Trybune Ludow’ wydawal hehe
Odpowiedz
chmmm Napisał:
listopad 24th, 2010 o 17:26
Coś ich jednak popchneło do walki o własne panstwo. Może to był „demon patriotyzmu”? Chmmm? :)
Agata Bielik w którymś z ?posmolenskich? wywiadów powiedziała tak: ta cała ich poezja, ten Rymkiewicz, Wencel, to bardzo niebezpieczne.
A dlaczego niebezpieczne? Bo wskrzesza ?demony patriotyzmu?? Nie daj Boże popłynąć podziemną rzeka do krainy przodków.
Odpowiedz
25 listopada 2010 o 10:39
do chmmm: po Wybiórczą nie sięgam, najwyżej czytam z ‚drugiej ręki’, więc nie bardzo się orientuję, co towarzystwo z Czerskiej rozumie przez patriotyzm. Ja nauk radzących Polakom widzieć siebie jako wieczne ofiary za patriotyzm nie uważam…
Odpowiedz
29 listopada 2010 o 11:01
Godło Polski owija wąż przechądząc przez jego nogi symbole na ranach masońskie i inneoplata całe jego ciało ma dwie pazuryjedna przebija skrzydło z prawej strony od tyłu na zewnątrz rana ma krztałt swastyki a pazór, który wąż wcześniej wzioł od innego ptakachce mu wyrwać serce, lecz tylko robi jedno zadtapanie tnąc z góry do dołu.Drugi pazur od jeszcze innego ptaka przebija się przez lewe skrzydło w miejscu przebicia rana ma krztałt czerwonej gwiazdy.robi na miejscu gdzie jest serce orła drugie zadrapanietnąc z dołu do góry ta drugie cięcie jest płytsza, ale dłuższa. Rany te wyglądają jak na obliczu Matki Boskiej Częstochowskiej wąż, dlatego dobiera się do serca orła, bo tam jest tron światła niewyczerpalnego i do puki siedzi na nim baranek orłu nigdy nie zabraknie krwi.Głowa węża jest podobny do lwiego tyle tylko, że jest cały w łuskach a łuskui są w krztałcie tarcz nad oczyma ma dwa rogi, które zarazem chronią go przed patrzeniem w górę a zarazem probują podważyć koronę orła którajest z ciernia i jest zatazem gniazdem białej gołębicyorzeł z gółębicązłączone są bielą jaj swojego potomstwa ciernie gniazda kaleczą też węża a gołębica broni zię trzcinką lekko i łagodnie dotykając rogi węża, które pokrywają jego głowę a te cofają się jak rogi ślimaka.Ruwnocześnie też wąż prubuje odgryść orłu głowę, bo krew spływająca z ran orła oczyszcza go z trądu czarnego a trąd ten jest częścią węża a orzeł choruje, dlatego bo patrzy na inne czarne ptaki drapieżne a właśnie najbardziej oczyszcza krew spływająca do oczu orła zmieszana z orlimi łzami. Do okoła orła białego jest jeszcze kilka czarnych praków drapieżnych, które mają biały trad i wydziobują go sobie gdyż widzą go jak by były to pasożyty, które chcą, dogryść się do ich krwi zakazić tą krew i dotrzeć do tronu w ich sercach, na którym zasiada wąż choroba ich bierze się od patrzenia na bieli to jest ich jedyna choroba, bo za to, że wąż króluje w ich sercach nic innego ich nie atakuje są tam, bo czekają aż orzeł do nich dołączy a wszyscy wąż, ptaki mają jeden początek a początek jest świetlistą bielą tylko początek orła nie jest tak mocno świetlisty, ale za to koniec (twarz, głowa i szyja) są teżświetliste dzięki łzom i krwi za a końce czarnych ptaków drapieżnych są jak smoła bez odrobiny świetlistego trądu.(taki obraz w głowie pojawił mi się w dzień katastrofy smoleńskiej niestety nie umiem malować :-()
Odpowiedz