Długo oczekiwany podwójny (45-46) numer „Christianitas” przynosi ciekawą ankietę dotyczącą relacji między polityką a katolicyzmem. Jeden z uczestników ankiety, Filip Memches stwierdza m.in.:
„W polityce występuje jedna, wiekuista, niezmienna wartość – dobro wspólne. Wszystkie inne wartości polityczne są jej pochodną. Zarówno dobro wspólne, jak i pozostałe wartości nie mogą być negocjowalne, ponieważ stanowią rdzeń polityki. Negocjowalne natomiast mogą być narzędzia realizacji tych wartości. I tylko w takim kontekście dopuszczalny jest w polityce kompromis”.
Memches ostrzega: „celem polityki jest dobro wspólnoty politycznej. Wiedzieli o tym starożytni Grecy i ich język wydaje się wciąż aktualny. Ale gdybyśmy w obecnych warunkach na tym poprzestali łatwo moglibyśmy się osunąć w jałowe moralizatorstwo, w pięknoduchostwo typowe dla <intelektualistów katolickich>, którzy szermują ogólnikami na temat dobra wspólnego bez narażania się komukolwiek. Dlatego język starożytnych Greków należy uzupełniać językiem takich nowożytnych myślicieli jak Carl Schmitt, według których o dobro wspólne nie wystarczy się troszczyć, ale trzeba o nie przede wszystkim walczyć”.
W tekście Memchesa czytamy też: „nowoczesność postawiła Kościół katolicki w dość osobliwym położeniu. Zamiast odpowiadać na wyzwania Ewangelii, zamiast zajmować się sprawami ostatecznymi, ludzie Kościoła – zarówno duchowieństwo, jak i laikat – są zmuszeni bronić obecnie prawa naturalnego. Szczególnie wiek XX, naznaczony totalitarnym komunizmem i relatywistycznym demoliberalizmem, ustawił chrześcijan w roli obrońców takich wartości jak honor, obowiązek, wierność, rodzina, ojczyzna – wartości, których nie odkryło chrześcijaństwo i które były przecież poważane przez starożytnych pogan. Dla Piusa XI komunizm był bezbożny przede wszystkim nie ze względu na ateistyczną podbudowę filozoficzną, lecz dlatego, iż odrzucał naturalny porządek moralny i społeczny. To samo dziś dotyczy bezbożnego charakteru dominujących wersji liberalnej demokracji”.
Ale, zdaniem Memchesa, trzeba wziąć pod uwagę jeszcze coś. Nie należy pomijać „ponadczasowego, wykraczającego poza nowoczesność, spojrzenia na politykę, jakie daje nam perspektywa chrześcijańska. Chrześcijaństwo nie jest w swoim jądrze prawem naturalnym, ale cudem, łaską, ekscesem. Wspomniany Schmitt uważał, że pojęcia polityczne to zsekularyzowane pojęcia teologiczne. Mamy więc tu pewien paradoks. Polityka bowiem to sfera porządku naturalnego, ale stanowi ona zarazem zsekularyzowane zwierciadło tego, co należy do sfery objawienia. I tak też jest w przypadku cudu w polityce. Na gruncie polityki cud to coś, co funkcjonuje wbrew wszelkim regułom. Tu nie chodzi bynajmniej o afirmację bezprawia, tylko o stwierdzenie faktu”.
21 stycznia 2011 o 22:10
Bardzo podoba mi się to „walczyć”. Dość gadania.
Odpowiedz