Najnowszy numer miesięcznika „W drodze” przynosi artykuł Michała Łuczewskiego „Pośmiertne losy kozła ofiarnego”. Wychodząc od teorii Rene Girarda, autor pokazuje praktyki ofiarnicze w „strasznym roku” 2010. Po nieudanej kampanii wyborczej, toczonej pod sztandarami zakończenia „wojny polsko-polskiej”, Jarosław Kaczyński poruszył kwestię moralnej i politycznej odpowiedzialności za katastrofę w Smoleńsku. Spowodowało to, że „po ekstazie jedności wspólnota powróciła do jeszcze bardziej boleśnie odczuwanego stanu chaosu. Wyjść z niego zaś można jedynie znajdując kozła ofiarnego. Z jednej strony, poszukiwał go Jarosław Kaczyński, a z drugiej – jego przeciwnicy. To Kaczyński jednak, jako strona słabsza, znacznie lepiej nadawał się do tej roli. Girard wykazywał, że dana jednostka staje się ofiarą, gdy uda się ją połączyć z trapiącym grupę kryzysem i gdy nosi tzw. stygmaty ofiarnicze. W przeciwieństwie do swych przeciwników, te kryteria Jarosław Kaczyński spełniał w znacznie większym stopniu. Dlatego też to on jako pierwszy musiał paść ofiarą agresji”.
Kluczowa dla eskalacji przemocy w polityce jest niewiedza, twierdzi Łuczewski. „Tylko wtedy, gdy nie wiemy, co czynimy, możemy skutecznie dokonywać agresji. Niewiedzę ugruntowuje w nas ideologia, oparta na jedności narodowej. O ile zgodnie z ideologią Kaczyńskich Polacy dzielą się na lepszych i gorszych, co jest jasnym sposobem wykluczenia, o tyle w zgodzie z ideologią konkurencyjną Polacy stanowią wspólnotę homogeniczną, której wszyscy członkowie pozostają sobie równi. Polaków należy łączyć, a nie dzielić. W takiej ideologii proste wykluczenie jest niemożliwe, nie można przecież wprowadzać w obrębie wspólnoty żadnych podziałów. Ale wykluczać jakoś trzeba! W takiej sytuacji ofiarę przedstawia się nie jako złego Polaka, ale jako nie-Polaka, a nawet – nieczłowieka. Stąd ideologia miłości narodowej tak głęboko zrośnięta jest z archaicznymi formami oskarżania ofiary. Druga strategia wzmocnienia własnej niewiedzy to śmiech. Oskarżenia nie są wypowiadane serio, ale ironicznie, z dystansem. W ten sposób brutalna przemoc przyjmuje niewinną formę. Wspólnota śmiechu ma jednak taką samą siłę jednoczącą, co wspólnota zbrodni.”
24 stycznia 2011 o 23:47
Pan Łuczewski twierdził przedtem, że kozioł ofiarny został złożony w błocie na lotnisku w Smolensku. Potem miała zapanować na nowo odzyskana jedność, obmyta krwią tej ofiary. Ale nie zpanowała. No to liczymy dalej!
Krytyką sztuki i filozof Jerzy Hanusek osmielił sie kiedyś nazwać słynny projekt Opałki „1965/1 – infinity” zwiedłym drzewem w ogrodzie sztuki. I w przypadku opisu Łuczewskiego odnoszę wrazenie, że z podobnym „zwiedłym drzewem” mam do czynienia.
Odpowiedz
Drwal Napisał:
styczeń 25th, 2011 o 15:44
Dla mnie sens jest prosty: Kaczynscy byli podwojnym kozlem ofiarnym. Przeciez ich przeciwnicy atakowali nie jednego, tylko dwoch; braci, blizniakow wlasnie. Kiedy „zabili” Lecha, po chwilowej ekstazie jednosci Jaroslaw stal sie jeszcze bardziej niebezpieczny, bo Lech nadawal mu charyzme. Tym bardziej wiec trzeba wyeliminowac Jaroslawa. Nic dziwnego, ze korzysta sie przy tym z bardziej brutalnych strategii niz w przypadku Lecha (vide ankieta: Jak skonczy Jaroslaw).
Odpowiedz