Tomasz Beksiński w swoim przedśmiertnym felietonie pisał: „Tymczasem XX wiek dogorywa nawet nie skomląc. Nie ma już rozrywek ani sensu życia. Skończyło się kino (filmy durne i wtórne, publiczność chamska i nienażarta). W dodatku następny Bond podobno ma być Murzynem!”. Kiedy wówczas to czytałem, bodajże w miesięczniku „Tylko Rock”, wydawało mi się, że naczelny wampir III RP nieco przesadza. Chociaż ze smutną logiką jego wywodów już wtedy trudno było się nie zgodzić. Wygląda na to, że kolejna, może już ostatnia, odsłona Fin de Siecle’u to najmniej porywające widowisko w dziejach ludzkości. A wydawałoby się, że powinno być na odwrót, w końcu wolność, demokracja, bajeczna technika i komunikacja globalna powinny dopomóc rozkwitowi rozrywek wszelakich.
Dobitnym tego przykładem ostatni Bond „007. Quantum Of Solace”. Agent o twarzy wyposzczonego Andrzeja Gołoty – oczka knura, nieskazitelna muskulatura, niezdradzające przebłysków inteligencji spojrzenie. Bond, który zaprzeczając wszystkim bondowskim dogmatom stał się żałosnym widowiskiem z dominantą scen pościgów, daleko przekraczających możliwości percepcji. Doskonałą, czasem celowo wyolbrzmioną groteskę konstytuującą filmy z Connerym i Moorem zastąpił ton nieznośnego patosu. Celowo nierealni, diaboliczni, dysponujący nieziemską siłą przeciwnicy agenta 007 w produkcjach z lat 70. zostali wyparci przez bohaterów pozornie prawdopodobnych, którzy – o zgrozo – nie planują już zagłady świata tylko jakiś, no, może trochę większy, szwindel. Jest jeszcze gorzej. Bond, który miewał w poszczególnych filmach nie mniej niż tuzin adoratorek, w najnowszej odsłonie ma ich dokładnie jedną i pół. Pół, bo znajomości z drugą nie skonsumował. Do tego żadnych specjalnych gadżetów, a dialogi – w odcinkach np. z Connerym główny motor akcji – zostały zredukowane w „Quantum of Solace” do podstawowej wymiany informacji, w której ze świecą można szukać błyskotliwości czy siarczystego dowcipu.
Smutek i nostalgia. Zwłaszcza, że przed rokiem czytaliśmy kontrolowane przecieki prasowe, o tym, że z czasem Bond może zacząć gustować w mężczyznach, a odtwórca głównej roli, Daniel Craig, w wywiadach po premierze ostatniego odcinka sugerował, że po prezydencie elekcie, Baracku Obamie, przyszedł już czas na czarnoskórego agenta 007.
Najlepszy polski tłumacz Bondów, Tomasz Beksiński, rozdzierał szaty nad tym faktem prawie 10 lat temu, upatrując w nim czytelnego symptomu upadku cywilizacji. Wydaje się, że miał rację, bo kolejna część przygód agenta Jej Królewskiej Mości otrzymuje świetne recenzje. Pewnie dla zmylenia przeciwnika… przed wprowadzeniem na rynek Bonda pederasty i Bonda Murzyna, którzy ostatecznie zdekonstruują mit szowinistycznego, acz uroczego, agenta.
Marek Horodniczy
14 listopada 2008 o 12:34
Nowy Bond wygląda jak rusek. Kacap z Łubianki. Na dodatek zero „kultowych” tekstów.
Odpowiedz
14 listopada 2008 o 12:41
Można też czytać inaczej.
Bond nareszcie wrócił do zwierzęcości Connery’ego, „the villains” w końcu przestali wyglądać jak idiotyczne kukiełki, no a już fakt, że Bond nie chędoży kolejnych lasek w ogóle winien nas cieszyć. Gadżety – a kogo ono w czasach powszechności gadżetów jeszcze obchodzą.
Co do jednego się zgodzę: tempo pościgów i strzelanek jest nie do ogarnięcia.
Odpowiedz
14 listopada 2008 o 12:52
„fakt, że Bond nie chędoży kolejnych lasek w ogóle winien nas cieszyć”
Niemniej jednak to ciupcianie to też zawsze wyraźny rys (neo?)konserwatywny, jako że 007 manifestacyjnie nie wspierał przemysłu gumowego ;-)
Co zaś do dialogów, to przypadkiem akurat oglądałem poprzedni odcinek serii i było tam jeszcze parę śmiesznych, bo autotematycznych, choć niezbyt lotnych kiwek słownych (barman: „Wstrząśniete czy zmieszane?” – 007: „Fuck it”). Więc jeśli teraz już nawet tego nie ma, to pora umierać. Bondowi pora, rzecz jasna.
Odpowiedz
14 listopada 2008 o 12:56
Upadek kultury popularnej jako dowód upadku cywilizacji. Dobre! Choć wydaje mi się, że nad upadkiem cywilizacji należałoby płakać wtedy gdy popkultura się rodziła, a nie w czasie jej agonii.
Odpowiedz
14 listopada 2008 o 14:19
Zacny Obserwatorze, tego w jaki sposób Dżemz chędoży to my do końca nie wiemy, bo jednakowoż na ogół kamera opuszczała akcję, w chwili gdy rzeczona niewiasta tonęła ramionach dzielnego zabójcy rządowego.
Co do pozytywów Quantum of Solace: polecam wątek Łukasza L. pt. Quantum of Solace na FF.
Odpowiedz
14 listopada 2008 o 14:31
Z całym szacunkiem dla Waścinej znajomości agenturalnej profesji i obyczajów, muszę jednak nadmienić, iż sprawa była wiadoma z jakowychś komunikatów werbalnych czy też poza-, których proszę nie kazać mi pamiętać, i wzbudzała nawet kontrowersje w kręgach edukacyjnoseksualnych doby wzlatującego mitu ejc.
Odpowiedz
14 listopada 2008 o 14:32
Z wieściami insajderskimi polemizował nie będę.
Odpowiedz
14 listopada 2008 o 15:36
To były znaki jak najbardziej wewnątrz-, a nie pozatekstowe :-)
Odpowiedz
14 listopada 2008 o 17:47
Ażącie, a niby dlaczego fuckt, że JB nie chędoży kolejnych lasek niby miałby nas cieszyć? Wszak czynili tak wszyscy mityczni heroje od Gilgamesza zaczynając. I tu nie możemy się zgodzić na dłubanie przy archetypie! Czyżby zaraziła Kolegę podstępna bakteria Bravariosa Moralia Acuta?
Odpowiedz
14 listopada 2008 o 19:29
Bond jak błond, ale temat muzyczny ‚Another Way To Die’ warty niejednego przesłuchania.
Odpowiedz
14 listopada 2008 o 22:25
Mnie najbardziej przeraża widmo Borewicza z epizodem homoseksualnym.
Odpowiedz
15 listopada 2008 o 11:49
Borewicz jako pederasta dla mnie osobiście byłby stuprocentowo przekonujący.
Odpowiedz
15 listopada 2008 o 18:28
Nie chędoży kolejnych – no ale wicie, jakby wam walnęli tekst: giną wszyscy, których spotykacie i zobrazowali to kobietą w ropie, to byście się zastanowili, czy to tak warto każdego tykać. Poza tym Bond chyba nigdy nie chędożył więcej niż trzech na odcinek. Biorąc zaś pod uwagę powszechność seksu w kinie w ogóle, łagodne odseksualizowanie Bonda czyni go bardziej oryginalnym, no i ma więcej siły na bieganie po dachach.
Zresztą… na Kamilę ma ochotę, a jeszcze ma brudne myśli w związku z Vesper :)
P.S. Oh, Dżems jako mityczny gieroj? No, eeee…
Odpowiedz
17 listopada 2008 o 2:53
Casino Royale i QoS to już nie są elementy zbioru „bondy”, tak jak Dark Knight nie jest elementem zbioru „komiksy na ekranie”. jak komu mało gadżetów i diabolicznych wrogów – ma 20 starszych bondów na dvd. red. Ziemkiewicz może uznawać w swoich wybitnych tekstach Gibsona za autora Listów z Iwo Jimy, ale od red. Horodniczego oczekuje zdecydowanie więcej, niż podpieranie się Beksińskim dla podkreślenia wagi lamentu nad (fałszywym) upadkiem popkultury.
Odpowiedz
17 listopada 2008 o 19:36
Ostatnim niezłym Bondem był Pierce Brosnan. Po uduszeniu złej kobiety za pomocą helikoptera, do którego była przymocowana, pan Bond stwierdza: zawsze lubiła ostry wycisk :))
Odpowiedz