Specyficzny rosyjski patriotyzm polega na tym, że ojczyzna okazuje ci niewdzięczność i robi cię w trąbę, a ty z miłości do niej i tak oddajesz za nią swoje życie.
Chwała „Polsce The Times”, która od końca listopada co piątek dodaje do gazety filmy z serii „Kino rosyjskie”. Dzięki temu mogłem wreszcie spokojnie w domu obejrzeć takie znakomite obrazy, jak „Kierowca dla Wiery” Pawła Czuchraja czy porównywany do naszych „Psów” klasyk lat 90. – „Brat” Aleksieja Bałabanowa.
Wczoraj z kolei obejrzałem inny film Bałabanowa – „Wojna” (to zresztą ostatnio jeden z moich ulubionych reżyserów, którego „Ładunek 200” uważam za wyjątkowo przejmujące, choć zarazem bardzo brutalne w formie, oskarżenie systemu późnosowieckiego). W skrócie „Wojna” opowiada o rosyjskim żołnierzu Iwanie, przeciw któremu toczy się sprawa karna, gdyż już jako cywil pomógł angielskiemu aktorowi Johnowi odbić z rąk czeczeńskich porywaczy jego narzeczoną, zabijając po drodze Czeczeńców (co okazało się niezgodne z… rosyjskim prawem).
Nie chcę wnikać w bieżące niuanse polityczne filmu, którego wymowa jest moim zdaniem wieloznaczna. Obraz Bałabanowa po prostu mnie w jakiś sposób poruszył i teraz na okrągło słucham na YouTube’ie melancholijnego kawałka ze ścieżki dźwiękowej „Moja zwiezda” Władimira Butuzowa (to wokalista takiej kultowej grupy w Rosji Nautilus).
„Wojna” to film o specyficznym rosyjskim patriotyzmie, który polega na tym, że ojczyzna okazuje ci niewdzięczność i robi cię w trąbę, a ty z miłości do niej i tak oddajesz za nią swoje życie. My, cywilizowani Europejczycy, członkowie „społeczeństw obywatelskich” (opartych na umowie społecznej, a nie podboju klas niższych przez wyższe), nie rozumiemy tego barbarzyńskiego paradygmatu, będącego zlepkiem słowiańszczyzny z azjatyckością. Kiedy nas ojczyzna porzuca, to i my ją porzucamy, wybierając cyniczną pozę wewnętrznego (a czasem i zewnętrznego) emigranta, którego obchodzi już tylko jego życie osobiste. Rosjanin barbarzyńca jest w naszych oczach tylko głupim kacapem, frajerem dającym się d…mać reżimowi, tumaniącemu naród mocarstwową ideologią i ojczyźnianymi (a po roku 1991 bogoojczyźnianymi) hasłami. Ale czy prawdziwa miłość nie polega na bezwarunkowym oddaniu?
Filip Memches
11 lutego 2009 o 14:15
U nas też to było. W powstaniu walczyło mnóstwo ludzi czniających Londyn, za grosz nie ufających dowództwu i zdających sobie sprawę, że w sens tego wszystkiego mogą wierzyć tylko skończeni durnie i – z urzędu – zawodowi propagandziści.
A jednak walczyli. Za Polskę, która zawiązywała im biało-czerwone opaski na oczach, dawała do ręki patyki zamiast karabinów i opatrzonych sakramentami posyłała do szturmu na czołgi.
Pewnie zresztą każdy naród, również zachodni, miał takie epizody. A różnica jest pewnie sprawą skali – im dalej na wschód, tym większa przewaga takich sytuacji nad normalnością.
Odpowiedz
11 lutego 2009 o 15:18
Hmmm… Zastanawiam się tylko czy to cnota. Czy naprawdę ktokolwiek jest winny miłość kiedy jest też ofiarą podboju? Znamy wiele historii o mężczyznach zadurzonych na zabój w złych kobietach. Rozumiemy ich nawet trochę, współczujemy, ale nie bierzemy za wzrór.
Odpowiedz
15 lutego 2009 o 12:27
Naszego patriotyzmu – ludzi walczących o niepodległość ojczyzny (dzisiaj o jej jak najlepszą pozycję w świecie) – nie można porównywać z patriotyzmem Rosjan. Oni służą ojczyźnie, która podbija inne narody. Ich patriotyzm jest tak samo szczery jak nasz, ale niestety, u samych podstaw „zepsuty”.
Odpowiedz
Preff Napisał:
luty 15th, 2009 o 19:49
„Oni służą ojczyźnie, która podbija inne narody.”
================
:))))))
Jak powszechnie wiadomo, zdrowy patriotyzm – w odróżnieniu od zepsutego – to służenie Ojczyźnie, którą inni podbijają.
A już najzdrowszy patriotyzm, jak ostatnie badania wskazują, to zadbanie poprzez polityczne wybory, by nasza/moja Ojczyzna broń, Boże! nikogo w życiu nie podbiła.
Bo to by dopiero wstyd był we Frankfurcie i na Jamajce.
Odpowiedz
15 lutego 2009 o 20:52
Ciebie to śmieszy? Mnie jakoś nie.
Odpowiedz
Pref Napisał:
luty 16th, 2009 o 10:12
Wyjątkowo mnie śmieszy.
Zwłaszcza pomysł, że najlepiej służyć takiej Ojczyźnie, która nikogo nie podbija i do wszystkich wokół się grzecznie uśmiecha oraz robi im dobrze.
Pozostaje mieć nadzieję, że ci, którzy takie pomysły lansują, nie mają czynnego i biernego prawa wyborczego. Zgotowaliby nam totalny burdel i rozwałkę państwa. Ot, taką Polskę AD 2009.
Odpowiedz
Obserwator Napisał:
luty 16th, 2009 o 10:13
A mnie i owszem. Czynienie cnoty z objawu degeneracji przypomina słynny kawał o psychoterapeutach: pacjent po pół roku spotkań nadal moczy się nocą, ale teraz jest z tego dumny :D
Odpowiedz